3 lutego 2013

Unia skąpców na pokaz

Pod koniec tygodnia poznamy kolejny ruch w unijnej rozgrywce budżetowej.
Na brukselskim szczycie przewidzianym na 7-8 lutego karty odkryją najwięksi gracze z klubu „płatników netto”, którzy nieformalnie układali się ze sobą przez ponad dwa miesiące, jakie upłynęły od listopadowej, pierwszej przymiarki budżetowej na lata do 2014-2020 (o sprawie pisałam http://lgeringer.natemat.pl/43939,batalia-o-siedmiolatke-budzetowa-czyli-jak-ustawic-zwrotnice-rozwoju-ue).

Wydaje się, że tym razem rozmowy będą łatwiejsze.

Po pierwsze, udało się rozwiązać bieżące problemy związane z deficytem budżetu w 2012 r. Co ciekawe, zasadą unijnego budżetu jest brak jakiegokolwiek deficytu...Skąd zatem się wziął, skoro do spłaty zobowiązań w ub. roku brakowało 9 mld euro! Kłopoty zaczęły się już w 2011 r. kiedy Rada i Parlament nie dostrzegły, iż przegłosowały niewystarczające środki do wcześniej zaakceptowanych planów. Aby sytuacji zaradzić  – zastosowano „ucieczkę do przodu” - sięgnięto po pieniądze z następnego budżetu na 2012 r. Nic zatem dziwnego, że w ostatnim kwartale ub.roku kasa świeciła pustkami i zabrakło funduszy np. na program Erasmus. Rozdźwięk budżetowy wziął się z nagłych decyzji Rady, która potrafiła “od tak” zmienić kwoty zaproponowane we wstępnym projekcie budżetu, zastępując je nieco „pod publiczkę” - znacznie mniejszymi. Ponieważ za liczbami stały konkretne programy : dla studentów, naukowców, miast, regionów, przedsiębiorstw itp. - zrobił się deficyt. “Dziurę“ udało się załatać częściowo już w 2012 r. - 6 mld dodatkowych środków, kolejne 3 mld wpłyną w 2013 r.

Po drugie, zeszło już trochę pary z nabuzowanych krajowymi kłopotami polityków. Swój historyczny speech o reformie i odchudzaniu Unii (w kontekście brytyjskiego referendum) wygłosił nie doczekawszy do lutowego szczytu – premier David Cameron. Kanclerz Angela Merkel uspokoiła sytuację podkreślając, że Unia potrzebuje stabilności i dalszej integracji, a tego nieprzemyślanymi oszczędnościami raczej się nie osiągnie. Także prezydent Francois Hollande zorientował się już, że tylko „pod pachę” z  Niemcami, Francja może rozdawać unijne karty. Ponadto wszyscy byli wcześniej świadomi, że w tej grze - kompromisu nie osiąga się w pierwszej rozgrywce. 

Komisarz d/s budżetu Janusz Lewandowski jest przez zbliżającym się szczytem - dobrej myśli i przewiduje, że nowa “siedmiolatka” zmierza już do finału. Tu,  niestety nie podzielam jego optymizmu. Zarówno Rada jak i Komisja Europejska chyba zapomniały w tych negocjacjach o nowych prerogatywach Europarlamentu. Umknęło ich uwadze, że po raz pierwszy negocjacje wieloletniego budżetu prowadzone są według zupełnie innych reguł narzuconych Traktatem Lizbońskim, zgodnie z którymi Parlament powinien być stroną w negocjacjach... A nie jest. Jak dotąd nie było żadnych formalnych konsultacji Rady z Parlamentem. Posłowie uzbrojeni w nowe narzędzia budżetowe nie zamierzają odpuścić i jeśli nasza wcześniejsza propozycja budżetu na 2014-2020 nie zostanie uwzględniona (na co się na razie nie zanosi) – najprawdopodobniej będzie z naszej strony - weto.

Trzeba pamiętać, że budżet UE to nie są pieniądze dla “Brukseli”.  94% środków trafia z powrotem do państw członkowskich, w dopłatach bezpośrednich albo w postaci zakupu ich towarów czy usług. Z każdego unijnego 1 euro wydanego w “nowych” krajach UE - “stare” kraje uzyskują  średnio 61 eurocentów dochodu z dodatkowego eksportu.W Polsce z każdego wspólnotowego euro - 89 eurocentów trafia do niemieckich firm, będących najczęstszymi wykonawcami różnych projektów w naszym kraju. Dla Niemiec globalnie oznacza to powrót do ich gospodarki nawet do 1,25 euro.Cięcia w unijnym budżecie zatem to nie są oszczędności, tylko podcinanie gałęzi rozwoju regionów.
Premier Cameron radził też by odchudzić brukselską administrację. Przypomnę, że o jej obecnym kształcie zdecydowały państwa członkowskie, a nie “Bruksela”. Eurourzędnicy kosztują 6 % unijnego budżetu. Wg danych Eurostatu z 2011 r. w strukturach unijnych pracowało łącznie 55 tys. urzędników. Czy to dużo? Jak jest gdzie indziej?

Przykładowo:
Łotwa z populacją 2.200.000 obywateli ma 184 tys. urzędników.

W Birmingham liczącym 1 036 900 mieszkańców jest 60 tys. urzędników.

W Paryżu z 2 257 981 mieszkańcami jest ich 50. tys.

W Helsinkach na 601 035 mieszkańców przypada 40. tys. urzędników.

Ilu zatem powinno być urzędników na 500 mln euroobywateli?

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz