Tureckim obywatelom była potrzebna tylko iskra i to jak się okazało
"ekologiczna" - by wyjść tłumnie na ulice. Zaczęło się od skromnej
manifestacji obrońców drzew w parku przy placu Taksim, po tym gdy
premier Recep Tayyip Erdogan zdecydował, że ma tam stanąć meczet...
O przyszłości oficjalnego kandydata do Unii, czekającej od ponad 30 lat -
Turcji świeżo debatowaliśmy Parlamencie Europejskim w maju br. Jak
każdego roku powstał raport, w którym ocenialiśmy postępy w drodze do
pełnej demokratyzacji potencjalnych ośmiu następnych kandydujących
krajów (poza Turcją - Chorwacji, FYROM-u, Islandii, Czarnogóry, Serbii,
Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa). O sprawie pisałam szczegółowo:
http://2009.salon24.pl/504643,kolejka-do-unii .
W sprawozdaniu dotyczącym Turcji znalazło się wiele pozytywnych
stwierdzeń na temat wysiłków, jakie ten kraj podjął by do Wspólnoty
przystąpić. Szczególnie pochwalono Turcję za osiągnięcia w
modernizowaniu gospodarki, okiełznaniu armii, za rozpoczęcie procesu
pokojowego z Kurdami, ratyfikację protokołu do Konwencji ONZ w sprawie
zakazu stosowania tortur oraz Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i
zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Chwalono też kraj
m.in za przejmowanie się ekologią i wdrażanie polityki odnawialnych
źródeł energii.
W świetle ostatnich zdarzeń wygląda na to, że tylko na papierze sytuacja przedstawiała się tak optymistycznie.
Demonstranci zarzucają premierowi i jego Partii Sprawiedliwości i
Rozwoju (AKP) zapędy autorytarne i islamizację kraju. Uważają, że
Erdogan chce zostać "nowym sułtanem Turcji". Miasta objęły największe od
lat antyrządowe protesty.
Obywatele żądają praw: do wolności, ochrony i szacunku ze strony
państwa, udziału w decyzjach dotyczących ich życia i poszanowania
sprawiedliwości.
Największy sprzeciw wywołuje kontrola życia osobistego obywateli, która
najwyraźniej przybrała teraz rozmiary niemożliwe już do zaakceptowania.
Państwo w ramach swojego konserwatywnego programu wprowadziło wiele
ograniczeń dotyczących aborcji, cesarskiego cięcia, sprzedaży alkoholu, a
nawet koloru szminek używanych przez stewardesy.
Sam Erdogan, który cieszy się niesłabnącym poparciem wśród biedniejszych
i bardziej konserwatywnych obywateli, wypowiada się w lekceważący
sposób o demonstrantach, nazywając ich "rabusiami". Ostro krytykuje też
media społecznościowe, które pomagają w organizacji protestów. Zdaniem
Erdogana demonstracje to efekt machinacji opozycyjnej Ludowej Partii
Republikańskiej.
Dwie osoby zginęły, tysiące demonstrantów zatrzymano. Dane różnią się w
zależności od źródła. Rząd podaje, że w starciach z policją rannych
zostało kilkadziesiąt osób, organizacje broniące praw człowieka - mówią o
tysiącu rannych.
Zamieszki odbijają się szerokim echem w Unii. W Niemczech, gdzie żyje
największa turecka diaspora, na przestraszonym sytuacją - Cyprze,
którego połowę Turcja okupuje od 1974 r., w Grecji mającej bardzo trudne
relacje z sąsiadem czy we Francji wypominającej ludobójstwo Kurdów.
Całej Unii odbija się czkawką niedawny turecki bojkot cypryjskiej
prezydencji w Radzie UE (w drugim półroczu 2012 r.).
Światowe media zastanawiają się, czy Turcję ogarnie kolejna facebookowa rewolucja na wzór "arabskiej wiosny"?
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg
spokojnie, Turcja to nie reszta arabskich krajów
OdpowiedzUsuń