25 czerwca 2013

Koniec regionalnej tele-misji ?

“Duszona” przez lata polska publiczna telewizja regionalna zajmuje obecnie pierwsze miejsce w rankingu najgorzej finansowanych w całej Europie! Od wielu lat obserwuję powolny proces eutanazji regionalnych ośrodków TVP.SA. - serwowany im przez centralę. Z jednej strony, jako widz – jak wszyscy, ale też jako niegdysiejsza dziennikarka TVP i swego czasu dyrektor programowy wrocławskiego ośrodka TVP.SA.

Ośrodki regionalne, jako te najbliższe obywatelom, są w Europie zwykle doceniane zarówno przez władzę jak i lokalnych widzów, których w każdym regionie najbardziej interesuje to co się dzieje wokół nich. Dlaczego ma być inaczej w Polsce?

Subsydia na poziomie “za mało, aby żyć, za dużo by umrzeć” wykształciły wśród pracujących w naszych ośrodkach regionalnych nieprawdopodobną kreatywność. Dziennikarz i producent telewizyjny nauczyli się pozyskiwać sponsorów dla każdego (poza lokalnymi wiadomościami) programu by móc realizować ... publiczną misję. Chodzenie z wyciągniętą po środki ręką stało się wstydliwą normą, a bez sponsora można zapomnieć o najwspanialszym projekcie programu telewizji publicznej!


Przytaczając dane z najbliższej mi wrocławskiej TVP.S.A. myślę, że budżet z abonamentu starczający tylko na dwa programy dziennie („Fakty” oraz „Reporterzy Faktów przedstawiają”) - to skandal! Szczególnie w porównaniu z budżetami i ze stawkami w Centrali. Wszystkie inne programy w telewizji Wrocław - są sponsorowane lub koprodukowane. Niestety mimo tego regionalnego i centralnego “pozyskiwania środków” - TVP S.A. każdy rok kończy się z milionowymi stratami!


Publiczna telewizja posiada najlepszych, wyszkolonych za publiczne pieniądze specjalistów, niedocenianych i poniewieranych przez własną instytucję, często dla chleba “sprzedających się” anonimowo innym kanałom, lub też zasilających na stałe ekipy telewizji prywatnych, które nie kształcą same nikogo.


Teraz TVP sięgnęło - niczym nie zdający sobie sprawy z ciągu dalszego zagrożony skorpion - po kolejne "rozwiązania" w postaci masowych zwolnień pracowników etatowych. “Samobójcze żądlenie” ma dotyczyć: dziennikarzy, montażystów, charakteryzatorów oraz grafików.

Proponowanym “rozwiązaniem” ma być przekazanie fachowców prywatnej firmie, wyłonionej (oficjalnie) w drodze przetargu, którą (nieoficjalnie) już ponoć wytypowano(we wrocławskim przypadku wiele mówi już dziś o pewnej wygranej firmy „Work Serwis”).

Zewnętrzna firma ma zagwarantować pracę na rok, po upływie którego pojawia się wielki znak zapytania. Pracownicy, którzy nie wyrażą zgody na nową formę zatrudnienia - od razu utracą swoje posady. Zagrożonych jest 550 pracowników w skali kraju i 30 w samym Wrocławiu.


A bez fachowców trudno jest "robić" telewizję. Myślę, że ośrodki regionalne - w Centrali potocznie zwane „biedaszybami’ - szykuje się najwyraźniej do likwidacji, a potem do (korzystnej dla kupującego) sprzedaży.


Władze TVP. S.A uważają, że takie rozwiązanie pozwoli firmie odetchnąć finansowo. Cóż, Grecja z oszczędności zamknęła niedawno wszystkie kanały swojej publicznej telewizji i radia, czy Polska zamierza iść grecką drogą?
Oby nie...

 

Lidia Geringer de Oedenberg

20 czerwca 2013

Optymizm na wyrost


Mimo doniesień prasowych dalej nie ma porozumienia budżetowego 2014-2020. 
Na dzisiejszym posiedzeniu Komisji Budżetowej (20/06/2013) nie było zatem entuzjazmu zwycięzców, tylko rozczarowanie metodami pracy Rady UE, na której czele stoją w tym półroczu negocjujący w jej imieniu Irlandczycy. Dziesiątki spotkań, zapowiedzi rozwiązań i dalej nic.
Poselski zespół budżetowców doszedł po ostatniej rundzie spotkań do wniosku, że nie jest już w stanie kontynuować negocjacji. Jeden z głównych negocjatorów - poseł Reimer BÖGE postanowił wręcz w ogóle się wycofać. Drugi współodpowiedzialny za sprawozdanie - poseł Ivailo Kalfin stwierdził, że Irlandzka Prezydencja nie może już nic zdziałać w sprawie Wieloletnich Ram Finansowych.
W tej sytuacji tym większe nasze zdziwienie wywołały informacje (przekazywane mediom przez Radę) o sukcesie rozmów - co było niczym więcej niż zwykłą manipulacją*.
Parlament Europejski musi teraz zająć stanowisko w sprawie wynegocjowanego przez Radę pakietu, którego ostatecznej wersji jeszcze nie ma...
W przyszłym tygodniu powinny zapaść polityczne decyzje, tak by można je było przegłosować na początku lipca br. podczas ostatniej sesji plenarnej przed wakacjami. Rok 2014 się zbliża, lecz budżet zaczynający od niego kolejną "siedmiolatkę" tkwi w martwym punkcie.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Pierwszy krok do otwarcia zasobów

To, co władze publiczne wyprodukowały, zebrały i opłaciły - ma być udostępniane za darmo. Przykładowo: dane geograficzne, meteorologiczne, statystyki czy zdigitalizowane książki. Społeczeństwo już raz za to swoimi podatkami - zapłaciło.

Nowa euroregulacja tworzy zupełnie inne zasady internetowego dostępu do wszystkich publicznych danych, łącznie z możliwością komercyjnego ich wykorzystania. Wolne korzystanie z publicznego skarbca danych, pełnego dokładnych i aktualnych informacji zebranych przez administrację - ma być innowacyjnym zastrzykiem dla przedsiębiorców i czynnikiem pobudzającym wzrost gospodarczy. Komisja Europejska wierzy, że przyszłe zyski gospodarcze mogą dzięki temu sięgnąć rocznie nawet 40 miliardów euro.
 

 Inicjatywa ponadto ma także na celu zwiększenie transparentności działań administracji publicznej.

 O co konkretnie chodzi?
 

 W propozycji tej regulacji - sprawozdawca poseł Ivailo Kalfin (mój grupowy kolega z S&D) twierdzi, że przedsiębiorstwa powinny mieć nieodpłatny (lub płatny symbolicznie) dostęp do danych administracyjnych, co pozwoliłoby im na wykorzystanie (już raz opłaconych) publicznych danych i dostarczanie własnym klientom lepszych usług i produktów.
 

 Firmy oferujące oprogramowanie mogłyby wykorzystywać istniejące opracowania np. dla aplikacji związanych z transportem publicznym, serwisami wykorzystującymi współrzędne geograficzne, plany infrastrukturalne czy inne bazy danych miasta czy regionu.
 

 Na ostatniej sesji plenarnej (13-06-2013) przegłosowaliśmy tę pożyteczną dyrektywę* i tym samym, po jej implementowaniu przez kraje członkowskie - droga do wolnego dostępu do publicznych danych zostanie otwarta.
 

 Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego Lidia Geringer de Oedenberg

17 czerwca 2013

Boki zrywać. Czyżby czytanie ze zrozumieniem było tak rzadkie w narodzie?

Jak można wyczytać z całości mojej wypowiedzi "Bruksela" nie dostrzegła ani kandydatury ani też rezygnacji Premiera Tuska. Dlatego też z uznaniem i humorem skomentowałam posunięcie Premiera.

Głośna rezygnacja w komentarzu do:http://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/geringer-de-oedenberg-tusk-zlozyl-kariere-na-oltar,1,5541218,wiadomosc.html

Szeroko komentowana w Polsce decyzja o rezygnacji z kandydowania Donalda Tuska na szefa Komisji Europejskiej (KE) nie przebiła się w europejskich mediach. Może dlatego, że wcześniej na poważnie nikt jej tutaj nie rozważał...?


Przewodniczący Parlamentu Europejskiego (PE) Martin Schulz zapytany przeze mnie, co sądzi o polskich doniesieniach prasowych skomentował - "To plotki". (Skądinąd w kuluarach się mówi, że sam się przymierza do szefostwa komisji...?).


Przewodniczącym KE zostanie po eurowyborach w 2014 r. osoba:

- ze zwycięskiej paneuropejskiej partii politycznej w UE r. (członkami takich partii są wszystkie znaczące ugrupowania w UE),
- najpewniej z kraju ze strefy euro i
- wielojęzyczna.

Tak do tej pory bywało.


Zgodnie z postanowieniami obowiązującego obecnie Traktatu z Lizbony, Rada Europejska (szefowie rządów), stanowiąc większością kwalifikowaną i uwzględniając wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego - przedstawi kandydata na Przewodniczącego KE. Tenże, następnie będzie przez Parlament przesłuchany i zatwierdzony lub odrzucony. W drugim przypadku Rada będzie miała miesiąc na przedstawienie nowego kandydata, który zostanie poddany tej samej procedurze.


Po zatwierdzeniu Przewodniczącego KE przez PE - Rada Europejska ustali listę pozostałych kandydatów na komisarzy, kierując się zasadą, że każdy kraj ma jednego komisarza, którego nominuje urzędujący rząd. Następnie skład Komisji zostanie przedstawiony do akceptacji Parlamentowi Europejskiemu, który przedtem przesłucha wszystkich kandydatów na posiedzeniach w merytorycznie odpowiednich Komisjach. Gdy komisarze zostaną przez PE zatwierdzeni, Rada Europejska mianuje Komisję stanowiąc o tym większością kwalifikowaną.

Dotychczasowi szefowie KE pochodzili z krajów założycielskich Unii: Niemiec,
Belgii, Włoch, Holandii, Francji, Luksemburga. Zdarzył się też przedstawiciel W. Brytanii i ostatnie dwie kadencje - Portugalii. Ale od czasu ustanowienia wspólnotowej waluty euro - to szefowie krajów z tejże strefy mają największy posłuch, pochodząc z "jądra Unii", strefy mającej napędzać Wspólnotę. Wszystkie kraje, które począwszy od 2004 r. dołączały do UE mają w swoich traktatach akcesyjnych WARUNEK przystąpienia do strefy euro, oczywiście wtedy, gdy spełnią odpowiednie kryteria.


Gdyby w eurowyborach 2014 r. wygrała w zjednoczonej Europie lewica i w polskiej delegacji w PE z tejże opcji wybranych było 15-20 posłów, duże szanse miałby oczywiście nasz kandydat.

Wynik wyborów zależy jednak nie tylko od preferencji politycznych naszego społeczeństwa , ale i od frekwencji. Ilu Polaków wybierze się za rok na wybory? Czy tylko zmotywowani przeciwnicy z partii radykalnych, jak to miało miejsce w 2004 r., co dało nam najbardziej antyunijną delegację ze wszystkich krajów nowej Unii, czy też może i ci zadowoleni oderwą się od grilla i pójdą zagłosować? Zobaczymy.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

13 czerwca 2013

PRISM i gorąca debata w Europarlamencie

Matrix istnieje. Amerykańskie służby mogą w każdej chwili namierzyć każdego. Podsłuchiwać, sprawdzać maile, hasła, numery kart kredytowych. Udostępniający nam swoje usługi Microsoft, Skype, Yahoo, Google, Youtube, Facebook, AOL i Apple - to XXI wieczni donosiciele. Edward Snowden - wieloletni pracownik amerykańskich agencji wywiadowczych powiedział głośno, to co wszyscy podejrzewali od dawna, ale nie mieli dowodów.
Ujawnienie rządowego programu inwigilacji obywateli - PRISM i zaangażowanie w projekt biznesowych wyżej wymienionych gigantów informatycznych, potwierdziło nasze (grupy europosłów walczących z "ACTApodobnymi" pomysłami) obawy, ciągle niestety dla niektórych brzmiące niczym kolejne teorie spiskowe.
Parlament Europejski jest szczególnie wyczulony na ochronę danych osobowych i to nie tylko w przepisach unijnych, ale również w relacjach z krajami trzecimi. Propozycje regulacji na linii Unia - USA, wszystkie zawierają kwestie wymiany danych, często bez określenia nawet na jak długo mają być udostępniane, czy też kto będzie odpowiedzialny za ich ochronę.

Jak dotąd udało nam się w Europarlamencie skutecznie zablokować umowę SWIFT o przekazywaniu danych klientów europejskich banków do USA oraz słynną umową ACTA.

Na agendzie mamy teraz nowelizację dyrektywy o ochronie danych osobowych (z 1995 r), z propozycją stworzenia nowego prawa "do bycia zapomnianym” tj. kasowania danych osobowych na żądanie zainteresowanego z określonych stron internetowych. (Do projektu wpłynęło kilka tysięcy poprawek, co jak się wydaje skutecznie go przyblokuje na dłuższy czas).

Ruszyły także prace nad dokumentem na temat ochrony danych w "chmurze obliczeniowej", osobiście przygotowuje opinię z ramienia Komisji Prawnej na ten temat.

Sprawa Snowdena wypłynęła zatem w bardzo odpowiednim czasie... i nic dziwnego, że na ujawnioną przez "Guardiana" oraz "Washington Post" PRISMgate Parlament Europejski zareagował natychmiast.

Globalne szpiegowanie przez amerykańskie agencje bezpieczeństwa wszystkich Internautów wywołało powszechne oburzenie, a zapewnienie prezydenta Obamy mające uspokoić jego współobywateli : "Nie martwcie się, nie szpiegujemy was, tylko cudzoziemców" jeszcze dolało oliwy do euro-ognia. Stosowanie podwójnych standardów dla obywateli USA i innych krajów jest dla nas nieakceptowalne.

Obecny podczas debaty Komisarz Tonio Borg stwierdził, że "programy, takie jak PRISM oraz zasady, na mocy których ich działania są autoryzowane, są potencjalnym zagrożeniem dla fundamentalnych praw - do prywatności i ochrony danych osobowych obywateli UE".

Kwestia ta zostanie poruszona podczas najbliższego spotkania (13 i 14.06.13) na szczeblu ministerialnym UE i USA w Dublinie, na którą wybierają się wiceprzewodnicząca KE Viviane Reding i komisarz spraw zewnętrznych Cecilia Malmstroem. Powszechna inwigilacja stosowana przez amerykańskie służby to działanie kompletnie niezgodne z zasadami UE dotyczącymi ochrony danych. Widać , że potrzebujemy pilnie porozumienia z USA w sprawie wspólnych standardów, obowiązujących po obu stronach Atlantyku.

Oczywiście nie zamierzamy zbytnio grozić palcem Wielkiemu Bratu zza oceanu i jak stwierdzili niektórzy posłowie "równowaga pomiędzy bezpieczeństwem a ochroną informacji musi być zapewniona i chroniona, a współpraca z USA na rzecz bezpieczeństwa jest bardzo cenna i konieczna".

PRISMowy skandal z amerykańską globalną inwigilacją nie przycichnie zbyt szybko i zapewne skomplikuje też negocjacje umowy o wolnym handlu między UE i USA.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

11 czerwca 2013

Eurotrampolina władzy

Co łączy prezydenta Francji - Francoisa Hollanda, premiera Belgii - Elio Di Rupo, premier Danii - Helle Thorning-Schmidt, premiera Łotwy -Valdisa Dombrovskisa, prezydenta Estonii -Toomasa Hendrika Ilvesa i prezydenta Słowenii - Boruta Pahora? Wszyscy są byłymi europosłami, co chyba obala mit o Parlamencie Europejskim, jako miejscu politycznych emerytów...?

Podczas czerwcowej uroczystej sesji ( 11.06.13) gościem był nasz były kolega - prezydent Słowenii - Borut Pahor.
To ciekawa postać. Pamiętam jak na początku pierwszej kadencji "nowych" w 2004 r. ambitnie konkurował o przywództwo w grupie Partii Europejskich Socjalistów (PES), drugiej najsilniejszej w Parlamencie Europejskim. Ambitnie, bo był "nowy" i pochodził z nielicznej delegacji, zatem był bez większych szans. Tym niemniej porwał się do boju z "pewniakiem" - Martinem Schulzem, który dzisiaj przyjmował prezydenta Pahora jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego.

W 2004 r. Borut szefował słoweńskiej delegacji w PES. Zapamiętałam go jako dość nietypowego polityka.
Słowenia, jako pierwsza ze wszystkich nowych krajów zmierzyła się ze sprawowaniem prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Kraj przygotowywał się przez ponad dwa lata, a gdy już przyszło do przejmowania sterów Unii - ówczesny prawicowy rząd zaczął się rozpadać. Byłam w Słowenii w grudniu 2007 r. z oficjalną wizytą Komisji Prawnej na kilkanaście dni przed symbolicznym przekazaniem flagi Unii wraz z obowiązkami Prezydencji. Spotkałam się wtedy z eurodeputowanym Borutem Pahorem - szefem partii opozycyjnej, aby przybliżył mi sytuację polityczną od kulis.

Nad rządem wisiało votum nieufności, a Pahor mając następne "premierostwo" Słowenii w kieszeni - zdecydował jednak, że na pół roku - czyli na czas prezydencji (pierwsza połowa 2008 r.) zawiesza na kołku wszelkie polityczne spory i wspiera prawicowy rząd z uwagi na nadrzędny cel, jakim jest powodzenie słoweńskiej Prezydencji w UE.

"Pakt o nieagresji" zadziałał, prezydencja się udała, a wraz z jej końcem Borut Pahor został premierem. Po upływie kadencji społeczeństwo wybrało go na prezydenta. Teraz, jak wspominaliśmy tamte czasy powiedział: Mądre decyzje procentują.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg 

4 czerwca 2013

Meczet kontra park - czyli rewolucja po turecku

Tureckim obywatelom była potrzebna tylko iskra i to jak się okazało "ekologiczna" - by wyjść tłumnie na ulice. Zaczęło się od skromnej manifestacji obrońców drzew w parku przy placu Taksim, po tym gdy premier Recep Tayyip Erdogan zdecydował, że ma tam stanąć meczet...

O przyszłości oficjalnego kandydata do Unii, czekającej od ponad 30 lat - Turcji świeżo debatowaliśmy Parlamencie Europejskim w maju br. Jak każdego roku powstał raport, w którym ocenialiśmy postępy w drodze do pełnej demokratyzacji potencjalnych ośmiu następnych kandydujących krajów (poza Turcją - Chorwacji, FYROM-u, Islandii, Czarnogóry, Serbii, Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa). O sprawie pisałam szczegółowo: http://2009.salon24.pl/504643,kolejka-do-unii .
W sprawozdaniu dotyczącym Turcji znalazło się wiele pozytywnych stwierdzeń na temat wysiłków, jakie ten kraj podjął by do Wspólnoty przystąpić. Szczególnie pochwalono Turcję za osiągnięcia w modernizowaniu gospodarki, okiełznaniu armii, za rozpoczęcie procesu pokojowego z Kurdami, ratyfikację protokołu do Konwencji ONZ w sprawie zakazu stosowania tortur oraz Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Chwalono też kraj m.in za przejmowanie się ekologią i wdrażanie polityki odnawialnych źródeł energii.

W świetle ostatnich zdarzeń wygląda na to, że tylko na papierze sytuacja przedstawiała się tak optymistycznie.

Demonstranci zarzucają premierowi i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zapędy autorytarne i islamizację kraju. Uważają, że Erdogan chce zostać "nowym sułtanem Turcji". Miasta objęły największe od lat antyrządowe protesty.
Obywatele żądają praw: do wolności, ochrony i szacunku ze strony państwa, udziału w decyzjach dotyczących ich życia i poszanowania sprawiedliwości.

Największy sprzeciw wywołuje kontrola życia osobistego obywateli, która najwyraźniej przybrała teraz rozmiary niemożliwe już do zaakceptowania. Państwo w ramach swojego konserwatywnego programu wprowadziło wiele ograniczeń dotyczących aborcji, cesarskiego cięcia, sprzedaży alkoholu, a nawet koloru szminek używanych przez stewardesy.

Sam Erdogan, który cieszy się niesłabnącym poparciem wśród biedniejszych i bardziej konserwatywnych obywateli, wypowiada się w lekceważący sposób o demonstrantach, nazywając ich "rabusiami". Ostro krytykuje też media społecznościowe, które pomagają w organizacji protestów. Zdaniem Erdogana demonstracje to efekt machinacji opozycyjnej Ludowej Partii Republikańskiej.

Dwie osoby zginęły, tysiące demonstrantów zatrzymano. Dane różnią się w zależności od źródła. Rząd podaje, że w starciach z policją rannych zostało kilkadziesiąt osób, organizacje broniące praw człowieka - mówią o tysiącu rannych.

Zamieszki odbijają się szerokim echem w Unii. W Niemczech, gdzie żyje największa turecka diaspora, na przestraszonym sytuacją - Cyprze, którego połowę Turcja okupuje od 1974 r., w Grecji mającej bardzo trudne relacje z sąsiadem czy we Francji wypominającej ludobójstwo Kurdów. Całej Unii odbija się czkawką niedawny turecki bojkot cypryjskiej prezydencji w Radzie UE (w drugim półroczu 2012 r.).

Światowe media zastanawiają się, czy Turcję ogarnie kolejna facebookowa rewolucja na wzór "arabskiej wiosny"?

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg