19 grudnia 2012

Batalia o siedmiolatkę budżetową, czyli jak ustawić zwrotnicę rozwoju UE

Kryzys. Recesja. Bezrobocie. Wiele państw członkowskich UE znajduje się pod presją dokonywania oszczędności za wszelką cenę. W takiej sytuacji propozycja europosłów by minimalnie zwiększyć budżet UE – wydaje się być nieodpowiedzialna. Jest wręcz przeciwnie. Wspólny budżet nie jest bowiem częścią problemu, jest elementem jego rozwiązania. Może wyprowadzić Europę na prostą.

Budżet inny niż wszystkie
Budżet UE jest budżetem stricte inwestycyjnym i silnym środkiem pobudzającym wzrost gospodarczy w Europie. Składa się nań mniej niż 1% PKB każdego kraju członkowskiego i nie są to pieniądze dla “Brukseli”, to fundusze dla obywateli UE. 94% Wspólnotowego budżetu trafia bezpośrednio do państw członkowskich i w postaci zakupu ich towarów czy usług wraca do płatników składki.
Według danych polskiego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, każde euro zainwestowane w nowych krajach UE przynosi starym krajom - średnio 61 eurocentów zysku z dodatkowego eksportu. Dla samych Niemiec oznacza to powrót do gospodarki nawet 1 euro i 25 centów. W Polsce z każdego unijnego euro 89 eurocentów trafia właśnie do niemieckich firm, będących najczęstszymi wykonawcami różnych projektów w Polsce. Stąd, nieoczekiwanym sojusznikiem Polski w negocjacjach budżetowych mogą okazać się Niemcy, dla których z jednej strony cięcia w eurobudżecie są priorytetem, ale z drugiej rozumieją, że mogą pośrednio stracić na zmniejszeniu funduszy dla Polski. Cięcia w budżecie UE to nie oszczędności – to podcinanie gałęzi... rozwoju regionów.

Kłótnie na szczycie
To teatr na użytek krajowy. Mówimy o niecałym 1 % PKB każdego kraju, to powód do darcia szat i pole do realnych oszczędności? Mówiąc kolokwialnie 1% to margines pomyłki w budżecie, to akceptowalny “błąd statystyczny”. Po co te kłótnie? To pokaz siły. Kto wygrał – ten rozdaje karty (w kraju).
Budżet UE nie jest zbyt wysoki, tym niemniej jego łączna wysokość wywołuje potężny efekt dźwigni – każde unijne euro przyciąga średnio dwa do czterech euro w inwestycjach. Tego właśnie teraz potrzeba, kolejnych euroinwestycji, tworzących m.in. nowe miejsca pracy. Prawie 26 milionów obywateli w UE jest na bezrobociu. W Hiszpanii i Grecji już teraz ponad połowa młodych ludzi nie ma pracy, zaś w pozostałej części UE młodzi ludzie “tkwią” w spirali niepłatnych praktyk zawodowych i śmieciowych umów na czas określony ( jak u nas).

Nie ma wzrostów wydatków w kryzysie?
Są. Warto zauważyć, iż w latach 2000-2010 narodowe budżety krajów UE wzrosły o ok. 62%, a budżet UE - o 37%. Nawet w ultrakryzysowym 2008 r. ogólne wydatki publiczne państw członkowskich wzrosły średnio o ponad 2 %, podczas gdy budżet UE zmniejszył się. Proponując zamrożenie czy wręcz kolejne cięcia wspólnotowego budżetu podejmuje się jednocześnie decyzję o porzuceniu wspólnotowych strategii rozwojowych, inwestycji w badania czy wsparcia małych i średnich przedsiębiorstw.
44 laureatów Nagrody Nobla już dziś przestrzega świat przed nadmiernymi cięciami w dziedzinie badań i rozwoju, w czasie, kiedy Europa bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje innowacji, by móc dotrzymać kroku innym w globalnej rywalizacji. Obecna polityka UE w dziedzinie badań naukowych jest prawdziwie udanym projektem, w ramach którego udało się nawet częściowo odwrócić tendencję odpływu utalentowanych badaczy z Europy do USA czy tzw. “wschodzących” gospodarek.
Ponad sto europejskich osobistości świata sztuki i kultury, gospodarki i filozofii zwróciło się w liście otwartym o zapewnienie odpowiednich funduszy na kontynuację programu „Erasmus dla wszystkich”. Unijny program wymiany studentów od początku swego istnienia, wsparł prawie 3 miliony studentów i nauczycieli, którzy dzięki erazmusowym grantom mieli okazję studiować i pracować za granicą.

Zerwany szczyt, piękna katastrofa ...
Odbywający się 22-23. listopada br. szczyt nie został zerwany. To część gry, kompromisu nie osiąga się przy pierwszym spotkaniu o budżetowej perspektywie na siedem lat. Dramaturgia negocjacji potrzebuje czasu. Zawsze tak było, tylko nowicjusze wyciągają pochopne wnioski i popadają w depresję.
Problemy budżetowe Unii nie są związane tylko z trudnościami negocjacyjnymi siedmioletniej perspektywy na lata 2014 – 2020, ale i z tegorocznym budżetem korygującym jak i ostatnim z tzw. starej perspektywy przypadającym na rok 2013. Wszystkie są ze sobą powiązane, a brak zgody w jednym powoduje kłopoty w następnym.

Na ostatniej sesji plenarnej 12. grudnia br. udało nam się po wielu trudnych negocjacjach rozwiązać problem kłopotów z płatnościami z tegorocznego budżetu. Zasadą unijnego budżetu jest brak deficytu, tymczasem niektóre państwa nieskłonne były do dotrzymywania danych wcześniej obietnic i usiłowały zmusić nas do przyjęcia budżetu z długiem. Do spłaty zobowiązań w 2012 r. brakowało 9 mld euro. Kompromis, jaki w końcu osiągnięto zakłada 6 mld dodatkowych środków teraz i 3 mld w następnym roku. Parlament zażądał porozumienia na piśmie, nie dowierzając Radzie...

Jaki budżet na 2014-2020?
Punktem wyjściowym nowej perspektywy finansowej 2014-2020 była czerwcowa propozycja Komisji Europejskiej skalkulowana z poziomu obecnego wieloletniego budżetu (976 miliardów euro), z uwzględnieniem inflacji i minimalnego ok. 2% wzrostu. Zaproponowano kwotę 1,025 mld euro. Zdaniem Parlamentu to było za mało dla sfinansowania priorytetów UE. 29 października br. Cypryjska Prezydencja przedstawiła po raz pierwszy konkretne liczby odnośnie budżetu na lata 2014-2020 ze strony Rady UE. Ignorując nasz projekt odniosła się tylko do propozycji wyjściowej Komisji Europejskiej i pomniejszyła ją o 50 mld euro. Po przeanalizowaniu dokumentu okazało się, że niektóre programy wspierające szeroko rozumianą innowacyjność umieszczono poza wieloletnimi ramami finansowymi, zatem proponowane redukcje urosłyby do ok. 70 mld euro.
Dla Rady Europejskiej pod przewodnictwem Hermana van Rompuya oferta Cypryjska była jednak zbyt hojna. Brytyjczycy zażądali odchudzenia budżetu o 200 mld, stanęło na razie na cięciach o ok. 90 mld w stosunku do propozycji KE. Rozmowy toczą się teraz zakulisowo, następny szczyt zaplanowany został na 7-8 lutego 2013.

Plan B - jednoroczny budżet zamiast siedmiolatki, totalna porażka?
Bynajmniej. Jeśli nie dojdzie do porozumienia do wiosny przyszłego roku i Wspólnota nie zdąży wdrożyć w życie nowego projektu siedmioletniego budżetu, Unia zacznie funkcjonować w oparciu o tzw. prowizorium budżetowe kalkulowane, jako poziom z ostatniego roku bieżącej perspektywy 2007-2013 powiększony o 2% (stopę inflacji).
Pod względem poziomów nie będzie to takie niekorzystne dla Polski, jedynie nieco bardziej skomplikowane proceduralnie. Poza tym to nie żadna tragedia, w końcu wszystkie państwa członkowskie działają w oparciu o budżety jednoroczne, Unia też wcześniej tak funkcjonowała. Jednoroczny budżet najbardziej uderzy w Brytyjczyków – oznacza dla nich utratę cennego rabatu, z którego korzystają od czasu wejścia do Unii (w 2011r. wyniósł on 3.5 mld euro na 11.2 mld składki). Przy wieloletnim budżecie mogą go znowu wynegocjować, przy jednorocznym nie ma takiej możliwości. Co więcej roczny budżet można przyjąć bez jednomyślności, zatem bez ich zgody.
Poza samą wysokością budżetu najważniejsze moim zdaniem jest wypracowanie mechanizmów gwarantujących możliwość elastyczności budżetowej, zarówno pomiędzy poszczególnymi kategoriami budżetowymi jak i z jednego roku na następny. Obecnie w UE działamy na zasadzie “znaczonych pieniędzy” - możliwych do wydania tylko i wyłącznie na przewidziany w harmonogramie wydatków cel. Jeśli nie uda się zrealizować planów – pieniądze wracają do wspólnego budżetu, po czym są odsyłane do krajów członkowskich w postaci zwrotu części składki.
Skutkuje to tym, że niewykorzystane np. w Polsce środki zasilają w postaci niespodzianki - budżety najbogatszych krajów, które najwięcej wpłacają do unijnego budżetu.
By dostosować wspólnotowy budżet do realnych i zmieniających się warunków politycznych oraz gospodarczych konieczna jest w budżecie elastyczność. Żaden z rządów państw członkowskich nie mógłby pracować, bez przesuwania nadwyżek środków w sposób elastyczny z jednej pozycji budżetowej do drugiej – co obecnie nie jest możliwe w budżecie UE, stąd stosunkowo liczne zwroty niewykorzystanych środków.

Nasze unijne pieniądze
Następny budżet Wspólnoty będzie najprawdopodobniej ostatnią szansą na otrzymanie przez Polskę funduszy z UE na obecnym poziomie. Polska jest największym beneficjentem budżetu z lat 2007-2013 z kwotą ok. 100 mld euro. Tym razem liczymy na więcej...
Według wyliczeń Komisji Europejskiej, tylko w zeszłym roku dostaliśmy aż 10.97 mld euro co stanowi nieco ponad 3% naszego dochodu narodowego brutto (już po odjęciu naszej składki na rzecz Unii Europejskiej, która wyniosła 3,6 mld euro). Pieniądze te przeznaczone zostały na inwestycje związane z wyrównywaniem różnic rozwojowych: budowę infrastruktury, naukę, szkolenia dla bezrobotnych, czy dopłaty dla rolników.
Dziwi mnie dlaczego nasz rząd skupia się obecnie w negocjacjach (i wcześniej w spotach wyborczych) tylko na kwocie 300 mld zł z UE, podczas gdy obecnie dano nam już do dyspozycji ponad 400 mld zl (100 mld euro). Dodatkowo możemy aplikować jeszcze:
- o środki w programie Horyzont 2020 na badania i innowacje, z których nasza nauka ma możliwość uzyskania co najmniej kilku miliardów (z 80 mld euro dla całej UE),
- o fundusze z instrumentu „Łącząc Europę”(50 mld euro dla UE),
- o dofinansowanie przez Komisję Europejską (15,2 mld euro w UE) na edukację i szkolenia oraz (1,6 mld euro) na kulturę.
Uważam, że w strategii negocjacyjnej Polska powinna zabiegać o maksymalne fundusze, czyli uzyskanie na lata 2014-2020, nie 300 lecz niemal 500 mld zł.
cdn.
 

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg 

18 grudnia 2012

Ponad 30 lat negocjacji - czyli jak w bólach rodził się europatent

Światło dzienne ujrzał 11. grudnia. 2012 r. w Strasburgu, tuż po dwunastej. Do samodzielnego życia będzie zdolny w 2014 r. Mało kto go widział, a już wywołał wiele protestów. Jaki jest naprawdę?

Rozważania nad jego poczęciem zaczęły się jeszcze w gronie pierwszych 6 państw tworzących Wspólnotę. Po ponad trzech dekadach przymierzania się do stworzenia wspólnego systemu patentowego, w ub. roku w grudniu - Parlament przyjął kompromisową propozycję tzw. Jednolitego Patentu dla UE, co zostało zresztą uznane za sukces polskiej prezydencji. Ze wspólnego kompromisu Rada (szefowie rządów) niespodziewanie wyrzuciła następnie trzy ważne artykuły. To bezprecedensowe zagranie spowodowało, że tekst stracił pierwotny sens. Chodziło o zapisy ustanawiające prawo do zapobiegania bezpośredniemu i pośredniemu wykorzystaniu wynalazku oraz niektórych ograniczeń patentu europejskiego.
Impas trwał rok, dopóki nie znaleziono sposobu na wprowadzenie usuniętych zapisów "tylnymi drzwiami". W ich miejsce pojawił się nowy zapis wskazujący kwestie należące do kompetencji państw członkowskich, oraz umiejscawiający normy z usuniętych artykułów w umowie międzynarodowej o Jednolitym Sądzie Patentowym (JSP). Moc prawna zapisów będzie taka sama jak w poprzedniej propozycji. Projekt jest spójną, jedynie nieznacznie zmodyfikowaną w stosunku do pierwotnej wersją. Pozostaje pytanie "po cośmy tę żabę jedli"? To już jest kwestia polityczna - "poczucia sukcesu" - zarówno u kastrującego projekt premiera Davida Camerona, jak i tych, którzy przywrócili "chirurgicznie" operacyjność systemu. Wygrali wszyscy.

Zyski
Pakiet patentowy umożliwia ochronę wynalazków za pośrednictwem jednego zgłoszenia patentowego z zasięgiem na 25 krajów Unii. Znacznie upraszcza dzisiejszy skomplikowany system oraz zmniejsza koszty opatentowania aż o 80%. Narzędzie do wzrostu konkurencyjności rynku wspólnotowego nareszcie jest gotowe. Obecnie koszty uzyskania patentów w Unii są dziesięciokrotnie wyższe niż w USA. Dzięki propozycji pakietowej koszty te mogą się zmniejszyć pięciokrotnie. Dotychczas wielu europejskich wynalazców nie stać było na tak drogą ochronę ich własności intelektualnej, zatem sprzedawali swoją myśl techniczną np. za ocean. Teraz jednolity patent zwiększy europejską konkurencyjność wobec patentów amerykańskich i japońskich.

Ponadto proponowany system jednolitego patentu zapewnia wynalazcom możliwość wyboru pomiędzy dostępnymi rodzajami ochrony patentowej dostosowanymi do ich potrzeb. Unia Europejska niczego nie narzuca przedsiębiorcom, a jedynie oddaje w ich ręce nowe narzędzia ochrony patentowej – szybsze, tańsze, bezpieczniejsze niż dotąd. Teraz każdy podmiot będzie mógł samodzielnie zdecydować, jakie rozwiązanie jest dla niego najkorzystniejsze i wybrać pomiędzy patentem krajowym, patentem europejskim obowiązującym w jednym lub w większej liczbie państw umawiających się w ramach konwencji o udzielaniu patentów europejskich, a obecnie tworzonym patentem jednolitym.

Jak było dotąd?
Na ochronę prawną innowacyjności w Europie mogły sobie pozwolić głównie duże, międzynarodowe przedsiębiorstwa. Wyglądało to tak: zainteresowani najpierw aplikowali do Europejskiego Biura Patentowego (EPO) w Monachium, po czym musieli dodatkowo zarejestrować patenty w każdym państwie, w którym ubiegali się o ochronę prawną, oczywiście uiszczając za każdym razem stosowne opłaty. W sytuacji, gdy powstawał spór o prawa do patentu, trzeba było prowadzić jednocześnie sprawy przed wszystkimi krajowymi sądami, w każdym państwie osobno, co oczywiście także kosztowało. Skutkiem tych skomplikowanych i kosztownych procedur była słaba konkurencyjność UE i mała ilość rejestrowanych patentów np. w Polsce. Obecne przepisy patentowe to w praktyce wysoki "podatek" nałożony na innowacyjność.

Jak będzie teraz?
Każdy wynalazca będzie mógł zgłosić wniosek do Europejskiego Urzędu Patentowego o objęcie jego wynalazku ochroną jednocześnie w 25 państwach należących do systemu. Wnioski należy składać w jednym z trzech języków - angielskim, francuskim lub niemieckim. To ograniczenie językowe bezpośrednio wpływa na potanienie patentu. Według Komisji Europejskiej, dziś koszt uzyskania patentu europejskiego z walidacją dla 13 państw wynosi ok. 20 000 Euro, z czego ok. 14 000 Euro – to koszty tłumaczeń (dla porównania – koszt uzyskania patentu w USA wynosi ok. 1850 USD). Po wprowadzeniu patentu jednolitego obejmującego 25 partycypujących w nim państw członkowskich opłaty mogłyby wynosić ok. 5000 EUR, z czego jedynie 10 % obejmowałoby koszty tłumaczenia.
Małym i średnim przedsiębiorcom, organizacjom non-profit, uniwersytetom oraz publicznym placówkom badawczym - koszty tłumaczeń będą w pełni zwracane. Również opłaty za odnowienie ochrony zostaną skalkulowane tak, aby uwzględnić możliwości małych firm.

Porozumienie ustanawiające Trybunał Patentowy wejdzie w życie 1 stycznia 2014 roku lub po tym, jak ratyfikuje je co najmniej 13 państw stron porozumienia, pod warunkiem, że wśród nich znajdą się Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Pozostałe patentowe projekty legislacyjne wejdą w życie 1 stycznia 2014 roku lub z chwilą wejścia w życie porozumienia międzynarodowego. Do systemu nie przystępują Hiszpania i Włochy, choć będą mogły to zrobić w dowolnym momencie.

Dlaczego patent dla 25 a nie 27 państw?
Pomysł stworzenia Europejskiego Patentu, uznawanego we wszystkich państwach UE rodził się latami i głównymi blokującymi byli Hiszpanie, domagający się tłumaczenia patentów UE także na ich język, za nimi z tym samym postulatem pojawili się Włosi, a potem jeszcze inni … Narodowej dumy nie dawało się przez 30 lat przezwyciężyć, a tymczasem i tak zdecydowana większość wniosków patentowych już jest składana w języku angielskim, ponieważ najwięcej patentów jest w Niemczech i Francji - stąd taki zestaw językowy. Polska także długo blokowała europatent, dopiero tuż przez naszą prezydencją zmieniła zdanie.
Chcąc wreszcie wyjść z impasu patentowego 12 państw zaproponowało, by tylko chętni przystąpili do współpracy w tej dziedzinie i problem przynajmniej choć trochę się rozwiąże. Pomysł okazał się zaraźliwy i 25 krajom się spodobał. Zrozumieli, że jeśli patent ma być tańszy - nie może być tłumaczony na 23 oficjalne języki UE. Ponieważ nie było jednomyślnej akceptacji dla inicjatywy zastosowano tzw. wzmocnioną współpracę*, czyli działanie w mniejszym eurogronie. Wielokrotnie takie rozwiązanie okazywało się trafione, np. przy stworzeniu strefy Schengen czy strefy euro (w których uczestniczą tylko niektóre państwa UE).
Hiszpania pod koniec negocjacji była nawet skłonna przystąpić do pakietu, pod warunkiem jednak, że będzie tylko jeden język - angielski. Możliwość "dopieczenia " w ten sposób Francuzom i Niemcom wynagradzała im brak hiszpańskiego. Ostatecznie zostały trzy języki bez Hiszpanii i Włoch.

Jak podzieli się dochód patentowy?
Jedną z najważniejszych kwestii z punktu widzenia naszego kraju jest tzw. klucz podziału opłat rocznych. W ramach nowego systemu Komisja Europejska ma decydować ile pieniędzy dostanie dany kraj z opłat składanych przez właścicieli patentów każdego roku. Taki podział jest konieczny, ponieważ patent ma być ważny na terytorium wszystkich państw będących członkami wzmocnionej współpracy.
Połowę opłat zatrzyma Europejski Urząd Patentowy, pozostała część zostanie odesłana do 25 krajów z uwzględnieniem następujących kryteriów: wielkość rynku danego państwa, liczba składanych wniosków patentowych oraz czy językiem oficjalnym jest któryś z trzech "języków patentowych". Pierwsze i trzecie kryterium jest dla Polski szczególnie ważne, jesteśmy wielkim rynkiem zbytu dla "opatentowanych" towarów i będziemy korzystać z dofinansowania na tłumaczenia. Nasza gospodarka nie przoduje jeszcze w UE pod względem innowacyjności i zgłaszania patentów, ale jednolity patent może to zmienić.

Zagrożenia?
Polskie media liczą straty, jakie poniesie polska gospodarka. Ponieważ rejestrujemy bardzo mało wynalazków - ponoć "zabawa" nam się nie opłaca. Prawdą jest, że najwięcej wniosków patentowych pochodzi z Niemiec, Francji, USA i Japonii (a przodującymi firmami są Philips, Siemens i BASF), pytanie tylko czy przeszkodą dla polskich wynalazców jest brak pomysłów czy pieniędzy na rejestrację patentów?
Ponadto w dzisiejszych zglobalizowanych czasach ochrona prawna tylko na rodzimym rynku absolutnie nie wystarcza, minimum wydaje się przynajmniej jej rozciągnięcie na rynek europejski, o co zabiegają właściciele zaawansowanych technologii. Trzeba też mieć świadomość, że sprawa wspólnego dla UE patentu jest ściśle powiązana z samym dostępem do technologii, na którym Polsce przecież tak bardzo zależy. Łatwo można sobie wyobrazić, że posiadacze tychże wybiorą na miejsce inwestycji chętniej państwo, które będzie gwarantować europejskie standardy ochrony patentowej, niż to, które będzie wyłączone z tego ekskluzywnego klubu.

Jeżeli na poważne traktujemy dyskusję o "innowacyjności" polskiej gospodarki, musimy myśleć długofalowo i nie możemy sami wyłączać się z możliwości, jaką daje wspólny dla całej Unii system patentowy. Jest to szansa dla wszystkich, również dla małych i średnich przedsiębiorstw, które mogą skorzystać na tej propozycji, tym bardziej, że przewiduje ona specjalne udogodnienia związane z tłumaczeniami oraz programami unijnymi dofinansowującymi inicjatywy patentowe.

Tekst tzw. Pakietu Patentowego został wynegocjowany przez polską prezydencję, czyli nasz rząd. W przyjętej kompromisowej formie nie ma od niego większych odstępstw. Uważam, iż jest to dobre rozwiązanie legislacyjne, dające także możliwość wyboru samym przedsiębiorcom, w jaki sposób chcą chronić swoje wynalazki. Polscy przedsiębiorcy będą mogli zadecydować jaką ochroną chcą zostać objęci, na starych zasadach czy nowych, tak by dopasować rodzaj ochrony patentowej do swoich konkretnych potrzeb.
Idea jednolitego patentu europejskiego przewidziana była w szczególności w celu wsparcia MŚP, które przy zmniejszonych kosztach będą mogły pozwolić sobie na ochronę prawną swoich wynalazków. Dodatkowo polskie MŚP będą mogły liczyć na wsparcie z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka w działaniu" 5.4 Zarządzanie własnością intelektualną " - gdzie są dostępne środki na uzyskanie ochrony patentowej poza granicami Polski oraz na realizację praw własności przemysłowej dla małych i średnich przedsiębiorstw. Instrument ten dotyczyłby również patentu jednolitego. Ponadto już funkcjonuje Program Patent PLUS wspierający patentowanie wynalazków, którego głównymi beneficjentami są uczelnie i jednostki naukowe.

Według mnie – posła zajmującego się ponad 6 lat sprawami własności intelektualnej w Parlamencie Europejskim – europatent był po prostu konieczny. Nowy system będzie tańszy i bardziej efektywny. Zapewni ochronę w 25 krajach UE, nie tylko zmniejszając jej koszty dla wynalazców, ale też zwiększając ich konkurencyjność.

Z pozdrowieniami ze Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej informacji :
http://www.europarl.europa.eu/plenary/pl/texts-adopted.html
http://www.europarl.europa.eu/ep-live/pl/plenary/search-by-date
*Przeciwnicy wzmocnionej współpracy bojąc się wykluczenia i marginalizacji – stale przypominają, że tworzymy w ten sposób Europę dwóch prędkości. Tymczasem taka wielotorowość w Unii już dawno istnieje przykładem jest strefa euro czy Schengen. Niektóre państwa bardzo chętnie korzystają z tzw. klauzul „opt out” – czyli „wyłączenia”, które pozwalają im nie uczestniczyć w projektach, które z różnych powodów są dla niech niewygodne. Polska np. się „wyłączyła” z przyjęcia Karty Praw Podstawowych. 

13 grudnia 2012

Trybunał Sprawiedliwości wydał wyrok na... kalendarz

Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) postanowił na wniosek Francji i Luksemburga - anulować kalendarz obrad Parlamentu Europejskiego (PE) na 2012 i 2013 r.Oba państwa były niezadowolone, że próbowaliśmy tylnymi drzwiami, za sprawą "sprytnego" kalendarza - wycofać się z comiesięcznych podróży do Strasburga.

Wszystko zaczęło się w marcu 2011 r. od raportu brytyjskiego posła Ashleya Foxa w sprawie kalendarza obrad parlamentarnych na 2012 i 2013 r., w którym sprawozdawca zaproponował “rewolucyjne” umieszczenie dwóch comiesięcznych sesji plenarnych w jednym... tygodniu, w październiku. Miało to nam oszczędzić jedną podróż do Strasburga - konkretnie tę sierpniową, którą odrabialiśmy zwyczajowo jeżdżąc na dwa tygodnie we wrześniu... trochę to skomplikowane.

Chytry pomysł Foxa (po ang. Lisa) spodobał się większości posłów i tak przyjęto kalendarze na oba lata - z dwiema dwudniowymi sesjami upchniętymi jednym strasburskim tygodniu. Francja natychmiast zareagowała podając PE do Trybunału, gdyż jej zdaniem złamaliśmy zapisy traktatowe, konkretnie Protokół 6. Traktatu, który określa jasno, że "Parlament Europejski ma siedzibę w Strasburgu, gdzie odbywa 12 posiedzeń plenarnych, w tym posiedzenie budżetowe." Natura roszczenia: anulowanie aktu przyjętego z naruszeniem naszych kompetencji, na podstawie art. 263 Traktatu o Funkcjonowaniu UE.

Ponieważ procedury w Trybunale trwają zwykle 18-24 miesięcy wiedzieliśmy, że orzeczenie wydane zostanie dopiero pod koniec 2012 r. i dotyczyć będzie mogło już tylko kalendarza na 2013 r. Akcja Foxa zatem w części się powiodła...

Uważamy, że kalendarz naszych prac jest sprawą wewnętrzną Parlamentu, nie powoduje on żadnych skutków prawnych dla stron trzecich i dlatego naszym zdaniem Trybunał nie powinien nawet zajmować się tą sprawą. Ponadto długość sesji parlamentarnych nie jest nigdzie określona, jedynie ich liczba. Faktem jest, że reformatorzy kalendarza chcieli w przyszłości "Strasburg" ograniczyć w ogóle do jednego tygodnia w roku podzielonego na 12 odcinków czasowych, czyli każdego dnia moglibyśmy mieć 3 sesje i w ciągu 4 dni mielibyśmy “z głowy” całoroczne wyjazdy do stolicy Alzacji.

Wyrok ETS przywołał Parlament do porządku. Koniec brykania ?

Raczej nie. Pracuję intensywnie w grupie roboczej "Single Seat" usiłującej zjednoczyć Parlament w jednym miejscu, gdyż teraz pracuje w trzech: Strasburgu, Brukseli i Luksemburgu (gdzie są usytuowani nasi stale podróżujący za nami urzędnicy). Naszą inicjatywę popiera już ponad 80% posłów, niestety PE sam nie może zmienić Traktatu, potrzebna jest do tego zgoda Rady, czyli szefów państw członkowskich. Ale, w przegłosowanej niedawno poprawce budżetowej zobligowaliśmy Radę, by do czerwca przyszłego roku określiła "mapę drogową do zjednoczenia Parlamentu".

W dobie kryzysu jest o co walczyć.  Jak wyliczyliśmy comiesięczne sesje w Strasburgu kosztują Parlament dodatkowo ponad 200 mln euro rocznie.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

12 grudnia 2012

Nobel i Sacharow w Europarlamencie

12.12.12  odbyły się w Parlamencie Europejskim dwie ceremonie z nagrodami:  Noblowską, otrzymaną przez UE i Sacharowa nadawaną przez Parlament Europejski obrońcom praw człowieka.

Głównym celem tworzonego zaraz po II wojnie - projektu Wspólnoty było niedopuszczenie do kolejnych wojen. Unia Europejska została wyróżniona za rolę, jaką odegrała w jednoczeniu Starego Kontynentu w procesie powojennej odbudowy i szerzeniu stabilności w byłych krajach komunistycznych po upadku muru berlińskiego.

Czy zdają sobie Państwo sprawę, że dzięki temu żyjemy obecnie w najdłuższym okresie pokoju w historii Polski?

Niezwykle cieszę się, że Komitet Noblowski wybrał kandydaturę Unii Europejskiej spośród 231 innych, nominowanych do pokojowej Nagrody Nobla. Miałam zaszczyt uczestniczyć w specjalnej ceremonii z tej okazji zorganizowanej w Parlamencie Europejskim i czułam się dumna, jako Polka i Europejka, że jestem członkiem tej Wspólnotowej Rodziny.

Nagroda Sacharowa na Rzecz Wolności Myśli przyznawana jest osobom lub organizacjom, które walczą z nietolerancją, fanatyzmem i przemocą w obronie praw człowieka i wolności słowa. Nagrodę nazwano na cześć radzieckiego fizyka i dysydenta - Andrieja Sacharowa. Od 1988 r. corocznie Parlament Europejski wyróżnia w ten sposób tych, którzy mieli znaczący wkład w walkę o prawa człowieka i demokrację.W tym roku nagrodę Sacharowa otrzymali irańscy działacze na rzecz praw człowieka: prawniczka Nasrin Sotoudeh i reżyser Jafar Panahi. Laureaci nie mogli przybyć na uroczystość, ponieważ za swoją działalność odsiadują w więzieniach wieloletnie wyroki. Wyróżnienie zostało przekazane na ręce ich reprezentantów, którymi byli laureatka Pokojowej Nagrody Nobla - Shrin Ebadi oraz Karim Lahidji, założyciel Towarzystwa Prawników i Ligi na rzecz Obrony Praw Człowieka.

Te dwie wyjątkowe i ważne uroczystości zostały zignorowane przez część posłów, głównie konserwatystów i ultra sceptyków (z Polski posłowie z list PiS),  którzy albo nie zaszczycili ich swoją obecnością, albo nie wstali w czasie owacji dla obrońców praw człowieka. Do tego, że siedzą i rozmawiają, gdy odgrywany jest hymn zjednoczonej Europy - Oda do radości - już się prawie przyzwyczailiśmy.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

5 grudnia 2012

Brytyjska cena wyjścia z Unii

Europejskie media ciągle kreślą nowe scenariusze opuszczenia przez Grecję strefy euro, tymczasem tzw. Grexit wydaje się być mniej prawdopodobny niż Brexit - czyli brytyjskie wyjście z Unii Europejskiej*.

Trochę historii.
Wielka Brytania obserwując sukces powołanej w 1951 r. Wspólnoty Węgla i Stali ostro przymierzała się do członkostwa w tworzącej się na jej bazie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) - przez dłuższy czas bez skutku. W latach 60-tych jej przyłączenie się do EWG dwukrotnie blokował ówczesny prezydent Francji Charles de Gaulle'a, który nie widząc miejsca dla wyspiarzy we Wspólnocie mawiał ponoć: "...po moim trupie". Tak też się stało. Zmarł w 1970 r., trzy lata później Brytyjczycy wstąpili do EWG, po czym już w 1975 r. ... przeprowadzili pierwsze referendum, czy może jednak z niej nie wystąpić.
Wolą ludu zostali, ku swojemu i pozostałych krajów UE - utrapieniu.

W 1984 r. dotknięci miażdżącym kryzysem, wynegocjowali nawet specjalny rabat w składce, do dzisiaj będący w mocy przywilej, z jakiego nie korzysta żaden inny kraj UE - stanowiący ciągłe źródło nieporozumień, tym bardziej, że obecnie są jednymi z najbogatszych w Europie...


W wielu wspólnotowych regulacjach Brytyjczycy mają tzw. klauzulę opt out, czyli “nas to nie dotyczy”, co też denerwuje pozostałe państwa członków Unii. Nie przystąpili do strefy Schengen, nie weszli do strefy euro. Nie pojawiają się nawet na pamiątkowych fotografiach, np. na uroczystość podpisania traktatu lizbońskiego w 2007 r. nawet prounijny lewicowy premier Gordon Brown ponoć celowo się spóźnił, by uniknąć kłopotliwego corpus delicti...


Rządząca obecnie Partia Konserwatywna z premierem Davidem Cameronem na czele, od dawna specjalizuje się w wytykaniu wszelkich unijnych wad. Na tej krytyce m.in. doszła do władzy, obiecując wyborcom referendum w kwestii pozostania w UE. Od 2010 r. sprawuje rządy, ale na referendum ciągle jeszcze nie znalazła czasu, co więcej - gdy miało już dojść do głosowania w Izbie Gmin w tej sprawie - sama zabroniła swoim członkom popierania tej inicjatywy. Teraz coś przebąkuje o 2015 r. jako dogodnej na referendum dacie, czyli przed nowymi wyborami...


Cameron jest pod silną presją znacznej części własnej partii, usiłuje też rywalizować z Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) - zagorzałą przeciwniczką Unii, która zdobywa coraz większą popularność w sondażach. By przyciągnąć do siebie elektorat żongluje statystykami europejskiej biurokracji, przekonując, że Brytyjczycy płacą do Unii 50 milionów funtów dziennie nic nie otrzymując w zamian, przemilcza jednocześnie oczywisty fakt, że wpływy z eksportu do UE znacznie przewyższają wysokość ich składki oraz, że wprowadzenie ewentualnych ceł po wyjściu z UE negatywnie wpłynęłyby na brytyjski eksport, dochody firm, zatrudnienie i na końcu na wysokość ich PKB.


Gospodarka brytyjska jest niemal w połowie uzależniona od handlu z UE, w przypadku Brexitu jest wielce naiwnym myśleć, że Wielka Brytania nadal będzie mieć pełny i równy dostęp do wspólnotowego rynku, jeśli nie będzie jego członkiem. Bez prawa wpływania na wspólnotowe regulacje, musiałaby “grać” według zasad narzuconych przez Unię, by móc z niego korzystać. Zatem koszt "wyjścia" dla brytyjskiej gospodarki byłby ogromny i skończyłby się przede wszystkim ucieczką kapitału, spadkiem wymiany handlowej, wzrostem bezrobocia itd.


Londyn stale podkreśla, ze chce zorientowanej na rynek Europy, ale ponieważ jest poza strefą euro i Schengen sam wyklucza się z jądra Unii, co nie jest dobre szczególnie dla kraju świadczącego usługi finansowe w tak znacznej mierze dla krajów Wspólnoty.


Oliwy do brytyjskiego ognia dolała ostatnio tzw. eurogrupa, która chce stworzyć w obrębie strefy euro nowy bankowy organ nadzorczy. Wielka Brytania obawia się teraz "blokowych" głosowań 17 członków unii walutowej w kwestiach regulacji bankowych. Swoją drogą wielkim błędem Camerona było zawetowanie paktu fiskalnego, zobowiązującego kraje strefy euro do odpowiedzialności budżetowej, tym bardziej, że propozycja ta nie uderzała w żaden sposób w brytyjskie banki, co więcej - Unia i tak znalazła sposób, by zatwierdzić pakt fiskalny wprowadzając nową regulację, nie obejmującą Wielkiej Brytanii. Teraz przy trudnych negocjacjach budżetowych na okres 2014-2020 naprawdę pojawia się dla wyspiarzy szansa na wyjście z UE, tym bardziej, że obowiązujący od 2009 r. Traktat Lizboński przewiduje taki scenariusz, może z tej nowej okazji wreszcie korzystają...


Trwająca bitwa o nowy siedmioletni budżet UE może sprawić, że blokujący Londyn znowu... straci. Wetująca postawa Brytyjczyków jest powodem wielu napięć. Wielka Brytania angażując się w kolejną bitwę prowadząc do własnej marginalizacji. Premier Cameron chciałby renegocjować związek z Unią, co jednak może skończyć się prawdziwym rozwodem...


Teraz nawet z prounijni Laburzyści obiecują swym wyborcom referendum na temat brytyjskiego związku z Unią. Edward Milibrand, lider Partii Pracy też kalkuluje, że w ten sposób może wygrać następne wybory. Ale póki co - 49% Brytyjczyków opowiada się za wyjściem z Unii, 28% za pozostaniem, według niedawnych sondaży przeprowadzonych przez YouGov.


Myślę, że tylko polski entuzjazm prounijny pomnożony przez ilość pracowników płacących podatki na brytyjskich wyspach może odmienić ten eurosceptyczny image ...? Zobaczymy.


Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego

Lidia Gernger de Oedenberg


*Polecam ciekawe teksty:

http://www.pressdisplay.com/pressdisplay/viewer.aspx
http://www.telegraph.co.uk/news/politics/9687422/Leaving-the-EU-would-be-an-economic-disaster-Ken-Clarke-has-said.html