19 grudnia 2012

Batalia o siedmiolatkę budżetową, czyli jak ustawić zwrotnicę rozwoju UE

Kryzys. Recesja. Bezrobocie. Wiele państw członkowskich UE znajduje się pod presją dokonywania oszczędności za wszelką cenę. W takiej sytuacji propozycja europosłów by minimalnie zwiększyć budżet UE – wydaje się być nieodpowiedzialna. Jest wręcz przeciwnie. Wspólny budżet nie jest bowiem częścią problemu, jest elementem jego rozwiązania. Może wyprowadzić Europę na prostą.

Budżet inny niż wszystkie
Budżet UE jest budżetem stricte inwestycyjnym i silnym środkiem pobudzającym wzrost gospodarczy w Europie. Składa się nań mniej niż 1% PKB każdego kraju członkowskiego i nie są to pieniądze dla “Brukseli”, to fundusze dla obywateli UE. 94% Wspólnotowego budżetu trafia bezpośrednio do państw członkowskich i w postaci zakupu ich towarów czy usług wraca do płatników składki.
Według danych polskiego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, każde euro zainwestowane w nowych krajach UE przynosi starym krajom - średnio 61 eurocentów zysku z dodatkowego eksportu. Dla samych Niemiec oznacza to powrót do gospodarki nawet 1 euro i 25 centów. W Polsce z każdego unijnego euro 89 eurocentów trafia właśnie do niemieckich firm, będących najczęstszymi wykonawcami różnych projektów w Polsce. Stąd, nieoczekiwanym sojusznikiem Polski w negocjacjach budżetowych mogą okazać się Niemcy, dla których z jednej strony cięcia w eurobudżecie są priorytetem, ale z drugiej rozumieją, że mogą pośrednio stracić na zmniejszeniu funduszy dla Polski. Cięcia w budżecie UE to nie oszczędności – to podcinanie gałęzi... rozwoju regionów.

Kłótnie na szczycie
To teatr na użytek krajowy. Mówimy o niecałym 1 % PKB każdego kraju, to powód do darcia szat i pole do realnych oszczędności? Mówiąc kolokwialnie 1% to margines pomyłki w budżecie, to akceptowalny “błąd statystyczny”. Po co te kłótnie? To pokaz siły. Kto wygrał – ten rozdaje karty (w kraju).
Budżet UE nie jest zbyt wysoki, tym niemniej jego łączna wysokość wywołuje potężny efekt dźwigni – każde unijne euro przyciąga średnio dwa do czterech euro w inwestycjach. Tego właśnie teraz potrzeba, kolejnych euroinwestycji, tworzących m.in. nowe miejsca pracy. Prawie 26 milionów obywateli w UE jest na bezrobociu. W Hiszpanii i Grecji już teraz ponad połowa młodych ludzi nie ma pracy, zaś w pozostałej części UE młodzi ludzie “tkwią” w spirali niepłatnych praktyk zawodowych i śmieciowych umów na czas określony ( jak u nas).

Nie ma wzrostów wydatków w kryzysie?
Są. Warto zauważyć, iż w latach 2000-2010 narodowe budżety krajów UE wzrosły o ok. 62%, a budżet UE - o 37%. Nawet w ultrakryzysowym 2008 r. ogólne wydatki publiczne państw członkowskich wzrosły średnio o ponad 2 %, podczas gdy budżet UE zmniejszył się. Proponując zamrożenie czy wręcz kolejne cięcia wspólnotowego budżetu podejmuje się jednocześnie decyzję o porzuceniu wspólnotowych strategii rozwojowych, inwestycji w badania czy wsparcia małych i średnich przedsiębiorstw.
44 laureatów Nagrody Nobla już dziś przestrzega świat przed nadmiernymi cięciami w dziedzinie badań i rozwoju, w czasie, kiedy Europa bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje innowacji, by móc dotrzymać kroku innym w globalnej rywalizacji. Obecna polityka UE w dziedzinie badań naukowych jest prawdziwie udanym projektem, w ramach którego udało się nawet częściowo odwrócić tendencję odpływu utalentowanych badaczy z Europy do USA czy tzw. “wschodzących” gospodarek.
Ponad sto europejskich osobistości świata sztuki i kultury, gospodarki i filozofii zwróciło się w liście otwartym o zapewnienie odpowiednich funduszy na kontynuację programu „Erasmus dla wszystkich”. Unijny program wymiany studentów od początku swego istnienia, wsparł prawie 3 miliony studentów i nauczycieli, którzy dzięki erazmusowym grantom mieli okazję studiować i pracować za granicą.

Zerwany szczyt, piękna katastrofa ...
Odbywający się 22-23. listopada br. szczyt nie został zerwany. To część gry, kompromisu nie osiąga się przy pierwszym spotkaniu o budżetowej perspektywie na siedem lat. Dramaturgia negocjacji potrzebuje czasu. Zawsze tak było, tylko nowicjusze wyciągają pochopne wnioski i popadają w depresję.
Problemy budżetowe Unii nie są związane tylko z trudnościami negocjacyjnymi siedmioletniej perspektywy na lata 2014 – 2020, ale i z tegorocznym budżetem korygującym jak i ostatnim z tzw. starej perspektywy przypadającym na rok 2013. Wszystkie są ze sobą powiązane, a brak zgody w jednym powoduje kłopoty w następnym.

Na ostatniej sesji plenarnej 12. grudnia br. udało nam się po wielu trudnych negocjacjach rozwiązać problem kłopotów z płatnościami z tegorocznego budżetu. Zasadą unijnego budżetu jest brak deficytu, tymczasem niektóre państwa nieskłonne były do dotrzymywania danych wcześniej obietnic i usiłowały zmusić nas do przyjęcia budżetu z długiem. Do spłaty zobowiązań w 2012 r. brakowało 9 mld euro. Kompromis, jaki w końcu osiągnięto zakłada 6 mld dodatkowych środków teraz i 3 mld w następnym roku. Parlament zażądał porozumienia na piśmie, nie dowierzając Radzie...

Jaki budżet na 2014-2020?
Punktem wyjściowym nowej perspektywy finansowej 2014-2020 była czerwcowa propozycja Komisji Europejskiej skalkulowana z poziomu obecnego wieloletniego budżetu (976 miliardów euro), z uwzględnieniem inflacji i minimalnego ok. 2% wzrostu. Zaproponowano kwotę 1,025 mld euro. Zdaniem Parlamentu to było za mało dla sfinansowania priorytetów UE. 29 października br. Cypryjska Prezydencja przedstawiła po raz pierwszy konkretne liczby odnośnie budżetu na lata 2014-2020 ze strony Rady UE. Ignorując nasz projekt odniosła się tylko do propozycji wyjściowej Komisji Europejskiej i pomniejszyła ją o 50 mld euro. Po przeanalizowaniu dokumentu okazało się, że niektóre programy wspierające szeroko rozumianą innowacyjność umieszczono poza wieloletnimi ramami finansowymi, zatem proponowane redukcje urosłyby do ok. 70 mld euro.
Dla Rady Europejskiej pod przewodnictwem Hermana van Rompuya oferta Cypryjska była jednak zbyt hojna. Brytyjczycy zażądali odchudzenia budżetu o 200 mld, stanęło na razie na cięciach o ok. 90 mld w stosunku do propozycji KE. Rozmowy toczą się teraz zakulisowo, następny szczyt zaplanowany został na 7-8 lutego 2013.

Plan B - jednoroczny budżet zamiast siedmiolatki, totalna porażka?
Bynajmniej. Jeśli nie dojdzie do porozumienia do wiosny przyszłego roku i Wspólnota nie zdąży wdrożyć w życie nowego projektu siedmioletniego budżetu, Unia zacznie funkcjonować w oparciu o tzw. prowizorium budżetowe kalkulowane, jako poziom z ostatniego roku bieżącej perspektywy 2007-2013 powiększony o 2% (stopę inflacji).
Pod względem poziomów nie będzie to takie niekorzystne dla Polski, jedynie nieco bardziej skomplikowane proceduralnie. Poza tym to nie żadna tragedia, w końcu wszystkie państwa członkowskie działają w oparciu o budżety jednoroczne, Unia też wcześniej tak funkcjonowała. Jednoroczny budżet najbardziej uderzy w Brytyjczyków – oznacza dla nich utratę cennego rabatu, z którego korzystają od czasu wejścia do Unii (w 2011r. wyniósł on 3.5 mld euro na 11.2 mld składki). Przy wieloletnim budżecie mogą go znowu wynegocjować, przy jednorocznym nie ma takiej możliwości. Co więcej roczny budżet można przyjąć bez jednomyślności, zatem bez ich zgody.
Poza samą wysokością budżetu najważniejsze moim zdaniem jest wypracowanie mechanizmów gwarantujących możliwość elastyczności budżetowej, zarówno pomiędzy poszczególnymi kategoriami budżetowymi jak i z jednego roku na następny. Obecnie w UE działamy na zasadzie “znaczonych pieniędzy” - możliwych do wydania tylko i wyłącznie na przewidziany w harmonogramie wydatków cel. Jeśli nie uda się zrealizować planów – pieniądze wracają do wspólnego budżetu, po czym są odsyłane do krajów członkowskich w postaci zwrotu części składki.
Skutkuje to tym, że niewykorzystane np. w Polsce środki zasilają w postaci niespodzianki - budżety najbogatszych krajów, które najwięcej wpłacają do unijnego budżetu.
By dostosować wspólnotowy budżet do realnych i zmieniających się warunków politycznych oraz gospodarczych konieczna jest w budżecie elastyczność. Żaden z rządów państw członkowskich nie mógłby pracować, bez przesuwania nadwyżek środków w sposób elastyczny z jednej pozycji budżetowej do drugiej – co obecnie nie jest możliwe w budżecie UE, stąd stosunkowo liczne zwroty niewykorzystanych środków.

Nasze unijne pieniądze
Następny budżet Wspólnoty będzie najprawdopodobniej ostatnią szansą na otrzymanie przez Polskę funduszy z UE na obecnym poziomie. Polska jest największym beneficjentem budżetu z lat 2007-2013 z kwotą ok. 100 mld euro. Tym razem liczymy na więcej...
Według wyliczeń Komisji Europejskiej, tylko w zeszłym roku dostaliśmy aż 10.97 mld euro co stanowi nieco ponad 3% naszego dochodu narodowego brutto (już po odjęciu naszej składki na rzecz Unii Europejskiej, która wyniosła 3,6 mld euro). Pieniądze te przeznaczone zostały na inwestycje związane z wyrównywaniem różnic rozwojowych: budowę infrastruktury, naukę, szkolenia dla bezrobotnych, czy dopłaty dla rolników.
Dziwi mnie dlaczego nasz rząd skupia się obecnie w negocjacjach (i wcześniej w spotach wyborczych) tylko na kwocie 300 mld zł z UE, podczas gdy obecnie dano nam już do dyspozycji ponad 400 mld zl (100 mld euro). Dodatkowo możemy aplikować jeszcze:
- o środki w programie Horyzont 2020 na badania i innowacje, z których nasza nauka ma możliwość uzyskania co najmniej kilku miliardów (z 80 mld euro dla całej UE),
- o fundusze z instrumentu „Łącząc Europę”(50 mld euro dla UE),
- o dofinansowanie przez Komisję Europejską (15,2 mld euro w UE) na edukację i szkolenia oraz (1,6 mld euro) na kulturę.
Uważam, że w strategii negocjacyjnej Polska powinna zabiegać o maksymalne fundusze, czyli uzyskanie na lata 2014-2020, nie 300 lecz niemal 500 mld zł.
cdn.
 

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg 

18 grudnia 2012

Ponad 30 lat negocjacji - czyli jak w bólach rodził się europatent

Światło dzienne ujrzał 11. grudnia. 2012 r. w Strasburgu, tuż po dwunastej. Do samodzielnego życia będzie zdolny w 2014 r. Mało kto go widział, a już wywołał wiele protestów. Jaki jest naprawdę?

Rozważania nad jego poczęciem zaczęły się jeszcze w gronie pierwszych 6 państw tworzących Wspólnotę. Po ponad trzech dekadach przymierzania się do stworzenia wspólnego systemu patentowego, w ub. roku w grudniu - Parlament przyjął kompromisową propozycję tzw. Jednolitego Patentu dla UE, co zostało zresztą uznane za sukces polskiej prezydencji. Ze wspólnego kompromisu Rada (szefowie rządów) niespodziewanie wyrzuciła następnie trzy ważne artykuły. To bezprecedensowe zagranie spowodowało, że tekst stracił pierwotny sens. Chodziło o zapisy ustanawiające prawo do zapobiegania bezpośredniemu i pośredniemu wykorzystaniu wynalazku oraz niektórych ograniczeń patentu europejskiego.
Impas trwał rok, dopóki nie znaleziono sposobu na wprowadzenie usuniętych zapisów "tylnymi drzwiami". W ich miejsce pojawił się nowy zapis wskazujący kwestie należące do kompetencji państw członkowskich, oraz umiejscawiający normy z usuniętych artykułów w umowie międzynarodowej o Jednolitym Sądzie Patentowym (JSP). Moc prawna zapisów będzie taka sama jak w poprzedniej propozycji. Projekt jest spójną, jedynie nieznacznie zmodyfikowaną w stosunku do pierwotnej wersją. Pozostaje pytanie "po cośmy tę żabę jedli"? To już jest kwestia polityczna - "poczucia sukcesu" - zarówno u kastrującego projekt premiera Davida Camerona, jak i tych, którzy przywrócili "chirurgicznie" operacyjność systemu. Wygrali wszyscy.

Zyski
Pakiet patentowy umożliwia ochronę wynalazków za pośrednictwem jednego zgłoszenia patentowego z zasięgiem na 25 krajów Unii. Znacznie upraszcza dzisiejszy skomplikowany system oraz zmniejsza koszty opatentowania aż o 80%. Narzędzie do wzrostu konkurencyjności rynku wspólnotowego nareszcie jest gotowe. Obecnie koszty uzyskania patentów w Unii są dziesięciokrotnie wyższe niż w USA. Dzięki propozycji pakietowej koszty te mogą się zmniejszyć pięciokrotnie. Dotychczas wielu europejskich wynalazców nie stać było na tak drogą ochronę ich własności intelektualnej, zatem sprzedawali swoją myśl techniczną np. za ocean. Teraz jednolity patent zwiększy europejską konkurencyjność wobec patentów amerykańskich i japońskich.

Ponadto proponowany system jednolitego patentu zapewnia wynalazcom możliwość wyboru pomiędzy dostępnymi rodzajami ochrony patentowej dostosowanymi do ich potrzeb. Unia Europejska niczego nie narzuca przedsiębiorcom, a jedynie oddaje w ich ręce nowe narzędzia ochrony patentowej – szybsze, tańsze, bezpieczniejsze niż dotąd. Teraz każdy podmiot będzie mógł samodzielnie zdecydować, jakie rozwiązanie jest dla niego najkorzystniejsze i wybrać pomiędzy patentem krajowym, patentem europejskim obowiązującym w jednym lub w większej liczbie państw umawiających się w ramach konwencji o udzielaniu patentów europejskich, a obecnie tworzonym patentem jednolitym.

Jak było dotąd?
Na ochronę prawną innowacyjności w Europie mogły sobie pozwolić głównie duże, międzynarodowe przedsiębiorstwa. Wyglądało to tak: zainteresowani najpierw aplikowali do Europejskiego Biura Patentowego (EPO) w Monachium, po czym musieli dodatkowo zarejestrować patenty w każdym państwie, w którym ubiegali się o ochronę prawną, oczywiście uiszczając za każdym razem stosowne opłaty. W sytuacji, gdy powstawał spór o prawa do patentu, trzeba było prowadzić jednocześnie sprawy przed wszystkimi krajowymi sądami, w każdym państwie osobno, co oczywiście także kosztowało. Skutkiem tych skomplikowanych i kosztownych procedur była słaba konkurencyjność UE i mała ilość rejestrowanych patentów np. w Polsce. Obecne przepisy patentowe to w praktyce wysoki "podatek" nałożony na innowacyjność.

Jak będzie teraz?
Każdy wynalazca będzie mógł zgłosić wniosek do Europejskiego Urzędu Patentowego o objęcie jego wynalazku ochroną jednocześnie w 25 państwach należących do systemu. Wnioski należy składać w jednym z trzech języków - angielskim, francuskim lub niemieckim. To ograniczenie językowe bezpośrednio wpływa na potanienie patentu. Według Komisji Europejskiej, dziś koszt uzyskania patentu europejskiego z walidacją dla 13 państw wynosi ok. 20 000 Euro, z czego ok. 14 000 Euro – to koszty tłumaczeń (dla porównania – koszt uzyskania patentu w USA wynosi ok. 1850 USD). Po wprowadzeniu patentu jednolitego obejmującego 25 partycypujących w nim państw członkowskich opłaty mogłyby wynosić ok. 5000 EUR, z czego jedynie 10 % obejmowałoby koszty tłumaczenia.
Małym i średnim przedsiębiorcom, organizacjom non-profit, uniwersytetom oraz publicznym placówkom badawczym - koszty tłumaczeń będą w pełni zwracane. Również opłaty za odnowienie ochrony zostaną skalkulowane tak, aby uwzględnić możliwości małych firm.

Porozumienie ustanawiające Trybunał Patentowy wejdzie w życie 1 stycznia 2014 roku lub po tym, jak ratyfikuje je co najmniej 13 państw stron porozumienia, pod warunkiem, że wśród nich znajdą się Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Pozostałe patentowe projekty legislacyjne wejdą w życie 1 stycznia 2014 roku lub z chwilą wejścia w życie porozumienia międzynarodowego. Do systemu nie przystępują Hiszpania i Włochy, choć będą mogły to zrobić w dowolnym momencie.

Dlaczego patent dla 25 a nie 27 państw?
Pomysł stworzenia Europejskiego Patentu, uznawanego we wszystkich państwach UE rodził się latami i głównymi blokującymi byli Hiszpanie, domagający się tłumaczenia patentów UE także na ich język, za nimi z tym samym postulatem pojawili się Włosi, a potem jeszcze inni … Narodowej dumy nie dawało się przez 30 lat przezwyciężyć, a tymczasem i tak zdecydowana większość wniosków patentowych już jest składana w języku angielskim, ponieważ najwięcej patentów jest w Niemczech i Francji - stąd taki zestaw językowy. Polska także długo blokowała europatent, dopiero tuż przez naszą prezydencją zmieniła zdanie.
Chcąc wreszcie wyjść z impasu patentowego 12 państw zaproponowało, by tylko chętni przystąpili do współpracy w tej dziedzinie i problem przynajmniej choć trochę się rozwiąże. Pomysł okazał się zaraźliwy i 25 krajom się spodobał. Zrozumieli, że jeśli patent ma być tańszy - nie może być tłumaczony na 23 oficjalne języki UE. Ponieważ nie było jednomyślnej akceptacji dla inicjatywy zastosowano tzw. wzmocnioną współpracę*, czyli działanie w mniejszym eurogronie. Wielokrotnie takie rozwiązanie okazywało się trafione, np. przy stworzeniu strefy Schengen czy strefy euro (w których uczestniczą tylko niektóre państwa UE).
Hiszpania pod koniec negocjacji była nawet skłonna przystąpić do pakietu, pod warunkiem jednak, że będzie tylko jeden język - angielski. Możliwość "dopieczenia " w ten sposób Francuzom i Niemcom wynagradzała im brak hiszpańskiego. Ostatecznie zostały trzy języki bez Hiszpanii i Włoch.

Jak podzieli się dochód patentowy?
Jedną z najważniejszych kwestii z punktu widzenia naszego kraju jest tzw. klucz podziału opłat rocznych. W ramach nowego systemu Komisja Europejska ma decydować ile pieniędzy dostanie dany kraj z opłat składanych przez właścicieli patentów każdego roku. Taki podział jest konieczny, ponieważ patent ma być ważny na terytorium wszystkich państw będących członkami wzmocnionej współpracy.
Połowę opłat zatrzyma Europejski Urząd Patentowy, pozostała część zostanie odesłana do 25 krajów z uwzględnieniem następujących kryteriów: wielkość rynku danego państwa, liczba składanych wniosków patentowych oraz czy językiem oficjalnym jest któryś z trzech "języków patentowych". Pierwsze i trzecie kryterium jest dla Polski szczególnie ważne, jesteśmy wielkim rynkiem zbytu dla "opatentowanych" towarów i będziemy korzystać z dofinansowania na tłumaczenia. Nasza gospodarka nie przoduje jeszcze w UE pod względem innowacyjności i zgłaszania patentów, ale jednolity patent może to zmienić.

Zagrożenia?
Polskie media liczą straty, jakie poniesie polska gospodarka. Ponieważ rejestrujemy bardzo mało wynalazków - ponoć "zabawa" nam się nie opłaca. Prawdą jest, że najwięcej wniosków patentowych pochodzi z Niemiec, Francji, USA i Japonii (a przodującymi firmami są Philips, Siemens i BASF), pytanie tylko czy przeszkodą dla polskich wynalazców jest brak pomysłów czy pieniędzy na rejestrację patentów?
Ponadto w dzisiejszych zglobalizowanych czasach ochrona prawna tylko na rodzimym rynku absolutnie nie wystarcza, minimum wydaje się przynajmniej jej rozciągnięcie na rynek europejski, o co zabiegają właściciele zaawansowanych technologii. Trzeba też mieć świadomość, że sprawa wspólnego dla UE patentu jest ściśle powiązana z samym dostępem do technologii, na którym Polsce przecież tak bardzo zależy. Łatwo można sobie wyobrazić, że posiadacze tychże wybiorą na miejsce inwestycji chętniej państwo, które będzie gwarantować europejskie standardy ochrony patentowej, niż to, które będzie wyłączone z tego ekskluzywnego klubu.

Jeżeli na poważne traktujemy dyskusję o "innowacyjności" polskiej gospodarki, musimy myśleć długofalowo i nie możemy sami wyłączać się z możliwości, jaką daje wspólny dla całej Unii system patentowy. Jest to szansa dla wszystkich, również dla małych i średnich przedsiębiorstw, które mogą skorzystać na tej propozycji, tym bardziej, że przewiduje ona specjalne udogodnienia związane z tłumaczeniami oraz programami unijnymi dofinansowującymi inicjatywy patentowe.

Tekst tzw. Pakietu Patentowego został wynegocjowany przez polską prezydencję, czyli nasz rząd. W przyjętej kompromisowej formie nie ma od niego większych odstępstw. Uważam, iż jest to dobre rozwiązanie legislacyjne, dające także możliwość wyboru samym przedsiębiorcom, w jaki sposób chcą chronić swoje wynalazki. Polscy przedsiębiorcy będą mogli zadecydować jaką ochroną chcą zostać objęci, na starych zasadach czy nowych, tak by dopasować rodzaj ochrony patentowej do swoich konkretnych potrzeb.
Idea jednolitego patentu europejskiego przewidziana była w szczególności w celu wsparcia MŚP, które przy zmniejszonych kosztach będą mogły pozwolić sobie na ochronę prawną swoich wynalazków. Dodatkowo polskie MŚP będą mogły liczyć na wsparcie z Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka w działaniu" 5.4 Zarządzanie własnością intelektualną " - gdzie są dostępne środki na uzyskanie ochrony patentowej poza granicami Polski oraz na realizację praw własności przemysłowej dla małych i średnich przedsiębiorstw. Instrument ten dotyczyłby również patentu jednolitego. Ponadto już funkcjonuje Program Patent PLUS wspierający patentowanie wynalazków, którego głównymi beneficjentami są uczelnie i jednostki naukowe.

Według mnie – posła zajmującego się ponad 6 lat sprawami własności intelektualnej w Parlamencie Europejskim – europatent był po prostu konieczny. Nowy system będzie tańszy i bardziej efektywny. Zapewni ochronę w 25 krajach UE, nie tylko zmniejszając jej koszty dla wynalazców, ale też zwiększając ich konkurencyjność.

Z pozdrowieniami ze Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej informacji :
http://www.europarl.europa.eu/plenary/pl/texts-adopted.html
http://www.europarl.europa.eu/ep-live/pl/plenary/search-by-date
*Przeciwnicy wzmocnionej współpracy bojąc się wykluczenia i marginalizacji – stale przypominają, że tworzymy w ten sposób Europę dwóch prędkości. Tymczasem taka wielotorowość w Unii już dawno istnieje przykładem jest strefa euro czy Schengen. Niektóre państwa bardzo chętnie korzystają z tzw. klauzul „opt out” – czyli „wyłączenia”, które pozwalają im nie uczestniczyć w projektach, które z różnych powodów są dla niech niewygodne. Polska np. się „wyłączyła” z przyjęcia Karty Praw Podstawowych. 

13 grudnia 2012

Trybunał Sprawiedliwości wydał wyrok na... kalendarz

Europejski Trybunał Sprawiedliwości (ETS) postanowił na wniosek Francji i Luksemburga - anulować kalendarz obrad Parlamentu Europejskiego (PE) na 2012 i 2013 r.Oba państwa były niezadowolone, że próbowaliśmy tylnymi drzwiami, za sprawą "sprytnego" kalendarza - wycofać się z comiesięcznych podróży do Strasburga.

Wszystko zaczęło się w marcu 2011 r. od raportu brytyjskiego posła Ashleya Foxa w sprawie kalendarza obrad parlamentarnych na 2012 i 2013 r., w którym sprawozdawca zaproponował “rewolucyjne” umieszczenie dwóch comiesięcznych sesji plenarnych w jednym... tygodniu, w październiku. Miało to nam oszczędzić jedną podróż do Strasburga - konkretnie tę sierpniową, którą odrabialiśmy zwyczajowo jeżdżąc na dwa tygodnie we wrześniu... trochę to skomplikowane.

Chytry pomysł Foxa (po ang. Lisa) spodobał się większości posłów i tak przyjęto kalendarze na oba lata - z dwiema dwudniowymi sesjami upchniętymi jednym strasburskim tygodniu. Francja natychmiast zareagowała podając PE do Trybunału, gdyż jej zdaniem złamaliśmy zapisy traktatowe, konkretnie Protokół 6. Traktatu, który określa jasno, że "Parlament Europejski ma siedzibę w Strasburgu, gdzie odbywa 12 posiedzeń plenarnych, w tym posiedzenie budżetowe." Natura roszczenia: anulowanie aktu przyjętego z naruszeniem naszych kompetencji, na podstawie art. 263 Traktatu o Funkcjonowaniu UE.

Ponieważ procedury w Trybunale trwają zwykle 18-24 miesięcy wiedzieliśmy, że orzeczenie wydane zostanie dopiero pod koniec 2012 r. i dotyczyć będzie mogło już tylko kalendarza na 2013 r. Akcja Foxa zatem w części się powiodła...

Uważamy, że kalendarz naszych prac jest sprawą wewnętrzną Parlamentu, nie powoduje on żadnych skutków prawnych dla stron trzecich i dlatego naszym zdaniem Trybunał nie powinien nawet zajmować się tą sprawą. Ponadto długość sesji parlamentarnych nie jest nigdzie określona, jedynie ich liczba. Faktem jest, że reformatorzy kalendarza chcieli w przyszłości "Strasburg" ograniczyć w ogóle do jednego tygodnia w roku podzielonego na 12 odcinków czasowych, czyli każdego dnia moglibyśmy mieć 3 sesje i w ciągu 4 dni mielibyśmy “z głowy” całoroczne wyjazdy do stolicy Alzacji.

Wyrok ETS przywołał Parlament do porządku. Koniec brykania ?

Raczej nie. Pracuję intensywnie w grupie roboczej "Single Seat" usiłującej zjednoczyć Parlament w jednym miejscu, gdyż teraz pracuje w trzech: Strasburgu, Brukseli i Luksemburgu (gdzie są usytuowani nasi stale podróżujący za nami urzędnicy). Naszą inicjatywę popiera już ponad 80% posłów, niestety PE sam nie może zmienić Traktatu, potrzebna jest do tego zgoda Rady, czyli szefów państw członkowskich. Ale, w przegłosowanej niedawno poprawce budżetowej zobligowaliśmy Radę, by do czerwca przyszłego roku określiła "mapę drogową do zjednoczenia Parlamentu".

W dobie kryzysu jest o co walczyć.  Jak wyliczyliśmy comiesięczne sesje w Strasburgu kosztują Parlament dodatkowo ponad 200 mln euro rocznie.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

12 grudnia 2012

Nobel i Sacharow w Europarlamencie

12.12.12  odbyły się w Parlamencie Europejskim dwie ceremonie z nagrodami:  Noblowską, otrzymaną przez UE i Sacharowa nadawaną przez Parlament Europejski obrońcom praw człowieka.

Głównym celem tworzonego zaraz po II wojnie - projektu Wspólnoty było niedopuszczenie do kolejnych wojen. Unia Europejska została wyróżniona za rolę, jaką odegrała w jednoczeniu Starego Kontynentu w procesie powojennej odbudowy i szerzeniu stabilności w byłych krajach komunistycznych po upadku muru berlińskiego.

Czy zdają sobie Państwo sprawę, że dzięki temu żyjemy obecnie w najdłuższym okresie pokoju w historii Polski?

Niezwykle cieszę się, że Komitet Noblowski wybrał kandydaturę Unii Europejskiej spośród 231 innych, nominowanych do pokojowej Nagrody Nobla. Miałam zaszczyt uczestniczyć w specjalnej ceremonii z tej okazji zorganizowanej w Parlamencie Europejskim i czułam się dumna, jako Polka i Europejka, że jestem członkiem tej Wspólnotowej Rodziny.

Nagroda Sacharowa na Rzecz Wolności Myśli przyznawana jest osobom lub organizacjom, które walczą z nietolerancją, fanatyzmem i przemocą w obronie praw człowieka i wolności słowa. Nagrodę nazwano na cześć radzieckiego fizyka i dysydenta - Andrieja Sacharowa. Od 1988 r. corocznie Parlament Europejski wyróżnia w ten sposób tych, którzy mieli znaczący wkład w walkę o prawa człowieka i demokrację.W tym roku nagrodę Sacharowa otrzymali irańscy działacze na rzecz praw człowieka: prawniczka Nasrin Sotoudeh i reżyser Jafar Panahi. Laureaci nie mogli przybyć na uroczystość, ponieważ za swoją działalność odsiadują w więzieniach wieloletnie wyroki. Wyróżnienie zostało przekazane na ręce ich reprezentantów, którymi byli laureatka Pokojowej Nagrody Nobla - Shrin Ebadi oraz Karim Lahidji, założyciel Towarzystwa Prawników i Ligi na rzecz Obrony Praw Człowieka.

Te dwie wyjątkowe i ważne uroczystości zostały zignorowane przez część posłów, głównie konserwatystów i ultra sceptyków (z Polski posłowie z list PiS),  którzy albo nie zaszczycili ich swoją obecnością, albo nie wstali w czasie owacji dla obrońców praw człowieka. Do tego, że siedzą i rozmawiają, gdy odgrywany jest hymn zjednoczonej Europy - Oda do radości - już się prawie przyzwyczailiśmy.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

5 grudnia 2012

Brytyjska cena wyjścia z Unii

Europejskie media ciągle kreślą nowe scenariusze opuszczenia przez Grecję strefy euro, tymczasem tzw. Grexit wydaje się być mniej prawdopodobny niż Brexit - czyli brytyjskie wyjście z Unii Europejskiej*.

Trochę historii.
Wielka Brytania obserwując sukces powołanej w 1951 r. Wspólnoty Węgla i Stali ostro przymierzała się do członkostwa w tworzącej się na jej bazie Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG) - przez dłuższy czas bez skutku. W latach 60-tych jej przyłączenie się do EWG dwukrotnie blokował ówczesny prezydent Francji Charles de Gaulle'a, który nie widząc miejsca dla wyspiarzy we Wspólnocie mawiał ponoć: "...po moim trupie". Tak też się stało. Zmarł w 1970 r., trzy lata później Brytyjczycy wstąpili do EWG, po czym już w 1975 r. ... przeprowadzili pierwsze referendum, czy może jednak z niej nie wystąpić.
Wolą ludu zostali, ku swojemu i pozostałych krajów UE - utrapieniu.

W 1984 r. dotknięci miażdżącym kryzysem, wynegocjowali nawet specjalny rabat w składce, do dzisiaj będący w mocy przywilej, z jakiego nie korzysta żaden inny kraj UE - stanowiący ciągłe źródło nieporozumień, tym bardziej, że obecnie są jednymi z najbogatszych w Europie...


W wielu wspólnotowych regulacjach Brytyjczycy mają tzw. klauzulę opt out, czyli “nas to nie dotyczy”, co też denerwuje pozostałe państwa członków Unii. Nie przystąpili do strefy Schengen, nie weszli do strefy euro. Nie pojawiają się nawet na pamiątkowych fotografiach, np. na uroczystość podpisania traktatu lizbońskiego w 2007 r. nawet prounijny lewicowy premier Gordon Brown ponoć celowo się spóźnił, by uniknąć kłopotliwego corpus delicti...


Rządząca obecnie Partia Konserwatywna z premierem Davidem Cameronem na czele, od dawna specjalizuje się w wytykaniu wszelkich unijnych wad. Na tej krytyce m.in. doszła do władzy, obiecując wyborcom referendum w kwestii pozostania w UE. Od 2010 r. sprawuje rządy, ale na referendum ciągle jeszcze nie znalazła czasu, co więcej - gdy miało już dojść do głosowania w Izbie Gmin w tej sprawie - sama zabroniła swoim członkom popierania tej inicjatywy. Teraz coś przebąkuje o 2015 r. jako dogodnej na referendum dacie, czyli przed nowymi wyborami...


Cameron jest pod silną presją znacznej części własnej partii, usiłuje też rywalizować z Partią Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) - zagorzałą przeciwniczką Unii, która zdobywa coraz większą popularność w sondażach. By przyciągnąć do siebie elektorat żongluje statystykami europejskiej biurokracji, przekonując, że Brytyjczycy płacą do Unii 50 milionów funtów dziennie nic nie otrzymując w zamian, przemilcza jednocześnie oczywisty fakt, że wpływy z eksportu do UE znacznie przewyższają wysokość ich składki oraz, że wprowadzenie ewentualnych ceł po wyjściu z UE negatywnie wpłynęłyby na brytyjski eksport, dochody firm, zatrudnienie i na końcu na wysokość ich PKB.


Gospodarka brytyjska jest niemal w połowie uzależniona od handlu z UE, w przypadku Brexitu jest wielce naiwnym myśleć, że Wielka Brytania nadal będzie mieć pełny i równy dostęp do wspólnotowego rynku, jeśli nie będzie jego członkiem. Bez prawa wpływania na wspólnotowe regulacje, musiałaby “grać” według zasad narzuconych przez Unię, by móc z niego korzystać. Zatem koszt "wyjścia" dla brytyjskiej gospodarki byłby ogromny i skończyłby się przede wszystkim ucieczką kapitału, spadkiem wymiany handlowej, wzrostem bezrobocia itd.


Londyn stale podkreśla, ze chce zorientowanej na rynek Europy, ale ponieważ jest poza strefą euro i Schengen sam wyklucza się z jądra Unii, co nie jest dobre szczególnie dla kraju świadczącego usługi finansowe w tak znacznej mierze dla krajów Wspólnoty.


Oliwy do brytyjskiego ognia dolała ostatnio tzw. eurogrupa, która chce stworzyć w obrębie strefy euro nowy bankowy organ nadzorczy. Wielka Brytania obawia się teraz "blokowych" głosowań 17 członków unii walutowej w kwestiach regulacji bankowych. Swoją drogą wielkim błędem Camerona było zawetowanie paktu fiskalnego, zobowiązującego kraje strefy euro do odpowiedzialności budżetowej, tym bardziej, że propozycja ta nie uderzała w żaden sposób w brytyjskie banki, co więcej - Unia i tak znalazła sposób, by zatwierdzić pakt fiskalny wprowadzając nową regulację, nie obejmującą Wielkiej Brytanii. Teraz przy trudnych negocjacjach budżetowych na okres 2014-2020 naprawdę pojawia się dla wyspiarzy szansa na wyjście z UE, tym bardziej, że obowiązujący od 2009 r. Traktat Lizboński przewiduje taki scenariusz, może z tej nowej okazji wreszcie korzystają...


Trwająca bitwa o nowy siedmioletni budżet UE może sprawić, że blokujący Londyn znowu... straci. Wetująca postawa Brytyjczyków jest powodem wielu napięć. Wielka Brytania angażując się w kolejną bitwę prowadząc do własnej marginalizacji. Premier Cameron chciałby renegocjować związek z Unią, co jednak może skończyć się prawdziwym rozwodem...


Teraz nawet z prounijni Laburzyści obiecują swym wyborcom referendum na temat brytyjskiego związku z Unią. Edward Milibrand, lider Partii Pracy też kalkuluje, że w ten sposób może wygrać następne wybory. Ale póki co - 49% Brytyjczyków opowiada się za wyjściem z Unii, 28% za pozostaniem, według niedawnych sondaży przeprowadzonych przez YouGov.


Myślę, że tylko polski entuzjazm prounijny pomnożony przez ilość pracowników płacących podatki na brytyjskich wyspach może odmienić ten eurosceptyczny image ...? Zobaczymy.


Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego

Lidia Gernger de Oedenberg


*Polecam ciekawe teksty:

http://www.pressdisplay.com/pressdisplay/viewer.aspx
http://www.telegraph.co.uk/news/politics/9687422/Leaving-the-EU-would-be-an-economic-disaster-Ken-Clarke-has-said.html 

28 listopada 2012

Bliźniaczki ACTA płodzone za zamkniętymi drzwiami

Masowe sprzeciwy obywateli będące główną przyczyną odrzucenia ACTA uzmysłowiły rządzącym realną siłę Internautów skrzykniętych w sieci, a demonstrujących na ulicach. Reprezentanci wielkiego biznesu, korporacji posiadających prawa autorskie jednak nie spasowali, teraz - bogatsi o doświadczenia z ACTA - są ostrożniejsi. Innymi ścieżkami i za szczelniej zamkniętymi drzwiami dalej forsują podobne regulacje. Coraz to pojawiają się przecieki o pracach nad nowymi międzynarodowymi umowami jak np. CETA czy EU-India FTA . Próbuje się też wprowadzać globalną kontrolę nad Internetem, czemu ma służyć konferencja organizowana przez Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (ITU) w Dubaju w dniach 3-14 grudnia 2012 r.

Po kolei.
CETA czyli the Comprehensive Economic and Trade Agreement to międzynarodowe porozumienie pomiędzy krajami Unii Europejskiej a Kanadą. Umowa powstawała przy założeniu, że jej poprzedniczka ACTA zostanie przyjęta, dlatego niektóre zapisy, w szczególności te dotyczące praw autorskich są identyczne w obu umowach np. „zrzucanie” odpowiedzialności za piractwo na dostawców Internetu i nakładanie na nich obowiązku dostarczania odpowiednim władzom danych osobowych osób je naruszających. Wielki zwolennik ACTA i główny ich unijny negocjator - komisarz ds. handlu w Komisji Europejskiej - Karel de Gucht wypowiadając się na temat CETA w jednym z wywiadów, nawet nie ukrywał, że nowa umowa tylko pozornie różni się od ACTA...
Nie możemy tego zweryfikować, gdyż dokument roboczy, który trafił na początku listopada br. do sekretariatu Komisji Handlu Wewnętrznego w Parlamencie Europejskim (INTA) - jest utajniony i jeszcze nie dostępny nawet dla członków komisji. Nie ma jeszcze żadnych konkretnych dat jego rozpatrywania w Parlamencie. To, co oficjalnie wiemy opiera się na wydanym 10. września br. przez Komisję Europejską bardzo ogólnikowym komunikacie dotyczącym prac nad CETA. Brak konkretów dziwi, tym bardziej, że negocjacje trwają od maja 2009 r. Ostatnia tura rozmów na ten temat miała miejsce w Radzie w połowie października br. Finalny tekst ma zostać wynegocjowany do końca roku.

EU-India FTA - to przyjęta w 2009 r. umowa o wolnym handlu Unii z Indiami, którą obecnie Rada renegocjuje. Nowe proponowane zapisy wykazują duże podobieństwo do ACTA, np. te dotyczące zakazu importu do UE hinduskich „podróbek” - do których najprawdopodobniej byłyby zaliczane także leki generyczne (tanie zamienniki chronionych patentami medykamentów) masowo produkowane w Indiach. Są też propozycje regulacji szkodliwych dla małych, lokalnych rynkowych “graczy”, zaś “zielone światło” zapala się przede wszystkim dla wielkich korporacji, wpieranych przez organy ścigania chroniące ich interesy. Głównym celem umowy jest ułatwienie międzykontynentalnego handlu, zmniejszenie ceł itp., ale przy okazji próbuje się też wprowadzać zapisy zagrażające wolności Internetu.


Niebawem, 3. grudnia br. w Dubaju - Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny (ITU) organizuje poświęconą specjalnym regulacjom w sieci - konferencję z udziałem 193 państw - członków organizacji. Za zamkniętymi drzwiami odbędą się negocjacje nad przyszłością Internetu. Przecieki wskazują na kolejną próbę wprowadzenia cenzury, ale nie tylko... Jest też propozycja, aby międzynarodowe organizacje kontrolowały bezpieczeństwo w Internecie, rozważa się wprowadzenie opłat za międzynarodowe połączenia w sieci, ITU miałby nadzór nad organizacjami non-profit, zarządzającymi domenami.


Zaniepokojony tymi pomysłami Parlament Europejski przyjął 22 listopada br. rezolucję, w której obliguje 27 krajów UE, będących także członkami ITU - do tego, by wszelkie zmiany Międzynarodowego Regulaminu Telekomunikacyjnego ( przyjętego w 1988 r. i od tej pory nie nowelizowanego) były "zgodne z dorobkiem prawnym UE i promowały interes i cel Unii, jakim jest propagowanie Internetu, jako prawdziwie publicznej przestrzeni, w której przestrzegane są prawa człowieka i podstawowe wolności, w szczególności wolność słowa i zgromadzeń, a także zasady wolnego rynku, neutralności sieci i przedsiębiorczości".


Dziwi nas - posłów, że negocjacje mogące znacząco wpływać na interes publiczny, nie są prowadzone w sposób przejrzysty i otwarty. Uważamy, że "ani Międzynarodowy Związek Telekomunikacyjny, ani żadna inna pojedyncza, scentralizowana instytucja międzynarodowa nie jest właściwa do występowania, jako organ regulacyjny zarządzający Internetem czy przepływami ruchu w Internecie". Cały tekst rezolucji:

http://www.europarl.europa.eu/sides/getDoc.do?pubRef=-//EP//TEXT+TA+P7-TA-2012-0451+0+DOC+XML+V0//PL

Nauczony zimowymi manifestacjami “przeciw - ACTA” polski rząd sprzeciwia się nowym regulacjom. Jak twierdzi minister administracji i cyfryzacji Michał Boni - "Polska jest jednym z niewielu krajów, który deklaruje chęć publicznych konsultacji dotyczących tych zmian, podkreślając także, że polski rząd nie zgadza się na nadmierne regulacje Internetu czy śledzenie użytkowników w sieci". Spora volta, zważywszy, że przed rokiem polski rząd za naszej prezydencji w Radzie negocjował po kryjomu ACTA...


Jedno jest pewne, Parlament Europejski jak pokazał w głosowaniach odrzucających umowę ACTA - nie przepuści już jej bliźniaczki, nawet pod atrakcyjnym przebraniem.



Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego

Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej :

http://mac.gov.pl/dzialania/zapraszamy-do-konsultacji-spolecznych-projektu-zmiany-miedzynarodowych-regulacji-telekomunikacyjnych-itr/
http://vieuws.net/financial-competition/trade-commissioner-de-gucht-on-ceta-the-eu-canada-trade-agreement/
http://falkvinge.net/2012/10/27/the-next-big-battles/

21 listopada 2012

Kontrowersyjny sukcesor podejrzanego o korupcję komisarza

Po pełnym niepewności tygodniu w oczekiwaniu na decyzję Parlamentu Europejskiego maltański kandydat na komisarza ds. zdrowia i ochrony konsumentów - Tonio Borg, może odetchnąć z ulgą.

Borg nominowany w trybie pilnym przez rząd maltański na zastępcę zdymisjonowanego partyjnego kolegi komisarza Johna Dallego* zyskał dzisiaj (21/11/2012) w głosowaniu tajnym poparcie 386 posłów, przy 281 głosach sprzeciwu oraz 28 wstrzymujących się. Jego kandydatura musi zostać jeszcze zatwierdzona przez Radę Europejską, z czym jak myślę nie będzie już problemu.

Procedura zatwierdzania nowego komisarza zaczyna się od tzw. przesłuchań w Parlamencie Europejskim w komisjach merytorycznie właściwych (Traktat o UE 246(2)), zatem w ub. tygodniu Tonio Borg przez 3 godziny odpowiadał na pytania posłów z Komisji Ochrony Środowiska, Rynku Wewnętrznego oraz Komisji Rolnictwa. Na posiedzeniu kandydat na komisarza był bardzo pewny siebie, właściwie robił nam uprzejmość słuchając pytań, odpowiadał jak mu było wygodnie, omijając dość dalekim łukiem niebezpieczne rafy. Borg, jako wieloletni parlamentarzysta, członek maltańskich rządów, wsławił się swoim nieprzejednanym stanowiskiem w sprawie dalszego zakazu rozwodów (do niedawna Malta była jedynym krajem UE, gdzie prawo nie zezwalało na rozwody), ksenofobicznymi wypowiedziami czy pielęgnacją wyznaniowości państwa. Nic dziwnego, że kandydat na europejskiego komisarza ds. zdrowia z takim rodowodem budził sprzeciwy posłów zasiadających w ławach lewicowych aż po liberałów.  W tym i mój. Teraz pozostaje nam wierzyć w zapewnienia pana Borga, że jego osobiste poglądy nie będą kolidować z nowymi obowiązkami, jako komisarza.

Zobaczymy jak będzie wyglądało w jego wykonaniu respektowanie i promowanie praw wszystkich obywateli UE bez względu na ich płeć lub preferencje seksualne.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

* o sprawie pisałam na blogu http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer/2012/10/skandal_w_komisji_europejskiej/1http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer/2012/11/osobliwy_przypadek_johna_dalli/1

Prawo do bycia zapomnianym


Delegacja Stanów Zjednoczonych podczas niedawnej wizyty w Parlamencie Europejskim w Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE) nie traciła czasu na uprzejmości. Po wygłoszeniu krótkiej mowy na temat transatlantyckich więzi, amerykańscy dyplomaci od razu przystąpili do ataku.
Powodem ich niezadowolenia była propozycja wprowadzenia w krajach Wspólnoty ujednoliconego prawa chroniącego dane osobowe. Bruce Shwartz z Departamentu Sprawiedliwości stwierdził, że nowelizacja przyczyni się do wzrostu przestępczości oraz zagrozi globalnemu bezpieczeństwu, natomiast Cameron Kerry z Departamentu Handlu ostrzegł, że regulacja uderzy w gospodarkę i spowoduje likwidację wielu miejsc pracy…
Krytyka wobec propozycji nowego prawa UE ze strony amerykańskiego rządu wyraźnie nasiliła się po tym jak Komisarz Viviane Reding zaprezentowała projekt zmian mających wprowadzić ulepszone standardy ochrony danych osobowych. Nowa regulacja ma zastąpić dyrektywę z 1995 r., która nie jest już w stanie sprostać wyzwaniom dzisiejszej cyfrowej rzeczywistości. Przyczynkiem do zmian stały się liczne skandale związane m.in. z handlem danymi użytkowników Internetu.
Europejczycy powinni mieć prawo do „bycia zapomnianym” w sieci.
Propozycja bardzo popularna wśród obywateli, w ogóle nie jest na rękę potentatom internetowym typu Facebook czy Google. Niedawne zmiany w polityce prywatności Google – ostro skrytykowane przez 30. europejskich rzeczników ds. ochrony danych osobowych prowadzą do niekontrolowanego przetwarzania danych osobowych bez wyraźnej zgody użytkowników, szczególnie w odniesieniu do korzystania z serwisów YouTube i Gmail. Poza tym firma Google – jak udowodniono, przechowywała bez zgody użytkowników informacje zawarte w cookies oraz te dotyczące stron odwiedzanych przez użytkowników, nawet z okresu dwóch lat wstecz.
Lobbyści internetowych gigantów są najbardziej niezadowoleni z tego, że nowe unijne prawo kategorycznie zakazałoby wszelkiego przetwarzania danych użytkowników, jeśli ci nie wyraziliby na to zgody – co zahamuje ich zdaniem – rozwój tzw. personalized advertising, czyli sposobu selekcjonowania pojawiających się reklam w witrynach internetowych na podstawie indywidualnych preferencji czy zainteresowań konkretnego użytkownika, tworzonych dzięki zebranych o nas danych.
W czym leży problem?
Za każdym razem, kiedy używamy telefonu komórkowego lub gdy wysyłamy e-mail, część naszych danych jest przechwytywana i przetrzymywana przez okres 6-24 miesięcy. Co prawda od 2006 r. unijna dyrektywa w sprawie zatrzymywania danych wymaga od państw członkowskich by “kolekcjonowały” wyłącznie dane na temat przesyłu, a nie treści wiadomości, jednak w praktyce rządy obligują swych narodowych usługodawców do identyfikowania komunikatu, źródła, celu i lokalizacji przekazu.
Nowe proponowane unijne prawo ma zastąpić obowiązującą w Polsce Ustawę o Ochronie Danych Osobowych z 29 sierpnia 1997 r. i ujednolicić systemy ochrony danych w całej Unii Europejskiej. W założeniu ma być rozwiązaniem wprowadzającym właściwy balans między ochroną jednostki a swobodnym przepływem danych. Jeśli plan KE zostanie wdrożony w życie, w całej Wspólnocie będzie obowiązywało to samo prawo.
Komisja chce rozporządzenia a nie “słabszej” prawnie dyrektywy, by uniemożliwić wprowadzenie zmian do projektu na szczeblach narodowych. W regulacji w sposób jasny określa się zakres typów danych, które mogą być zachowywane, minimalne normy dotyczące dostępu i korzystania z nich, zabezpieczenia ich przechowywania oraz spójne podejście do zwracania kosztów operatorom przechowującym dane.
Według Komisarz Reding na harmonizacji prawa skorzystają nie tylko konsumenci, ale także firmy, które będą miały jasne i równe zasady konkurencji. Amerykańscy potentaci internetowi twierdzą wręcz przeciwnie. Ledwo zarys projektu ujrzał światło dzienne Peter Fleisher przedstawiciel Google napisał na swoim blogu, że prawo do bycia zapomnianym to narzędzie do wprowadzania cenzury w sieci.
Faktem jest, że to nowe prawo – zawarte w art 17. proponowanego rozporządzenia – do usunięcia przez użytkownika wszelkich informacji o sobie kiedykolwiek zamieszczonych w sieci – jest jako pomysł dobre, problem leży w jego egzekwowaniu. Jak dotrzeć do wszystkich poszukiwanych danych w Internecie i jak je skutecznie zewsząd usunąć?
Jeśli założyłeś sobie profil na FB i chcesz go teraz usunąć – spróbuj. Fiasko.
W Norwegii już istnieje portal servisslettmeg.no, który udostępnia poradniki, konkretną pomoc oraz kontakty do osób odpowiedzialnych za przetwarzanie naszych danych, dając też wskazówki jak samemu usunąć dane lub do kogo się z tym zgłosić. W Polsce w biurze Głównego Inspektora Ochrony Danych Osobowych (GIODO) od niedawna także można uzyskać podobne informacje. Wg szefa GIODO dr. Wojciecha Rafała Wiewiórowskiego w pierwszych 4 miesiącach działalności serwisu wpłynęło 1478 zapytań.
Ponadto, rzeczywiście istnieje obawa, że nowe prawo do bycia zapomnianym mogłoby stworzyć coś w rodzaju instytucji „ministerstwa prawdy”, gdzie każdy użytkownik mógłby żądać usunięcia prawdziwych, lecz niewygodnych dla niego danych na własny temat. W niektórych krajach takie prawo już istnieje i obywatele próbują go dochodzić. Przykład z Niemiec: dwóch morderców, po odbyciu kary i wyjściu na wolność zażądało zatarcia faktu ich skazania od niemieckiej Wikipedii ( ich sprawa przed laty była bardzo szeroko komentowania, chodziło o zamordowanie tamtejszego celebryty). Po wyjściu z więzienia – z fatalnym PR w sieci nie mogli znaleźć pracy… Ich wniosek został uwzględniony – niemiecki sąd nakazał usunięcie dotyczącej ich noty z niemieckiej Wikipedii, w innych wersjach językowych dalej są mordercami…
W Parlamencie Europejskim nowy pakiet ochrony danych osobowych trafił do Komisji Wolności Obywatelskich, Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych (LIBE). Sprawozdawcą do Rozporządzenia został poseł Jan Albrecht z Partii Zielonych. Trwają prace, o których będę Państwa informować na bieżąco.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

więcej:
http://www.guardian.co.uk/technology/2012/oct/16/google-privacy-policies-eu-data-protection
http://www.spiegel.de/international/business/us-government-and-internet-giants-battle-eu-over-data-privacy-proposal-a-861773.html

13 listopada 2012

Bitwa o budżet

Walka o unijny budżet na lata 2014-2020 wkroczyła w decydującą fazę. Planowany na 22-23 listopada br. szczyt Rady Europejskiej poświęcony temu zagadnieniu będzie gorący…
Obecna Cypryjska Prezydencja w Radzie UE za swój priorytet uznała osiągnięcie do końca roku kompromisu w sprawie nowej perspektywy finansowej, jednakże przedstawiona przez Cypryjczyków propozycja nie spodobała się nikomu.
Bitwie o liczby towarzyszą ostre słowa, a nawet groźby wyrażane przez europejskich polityków. Brytyjski Premier David Cameron oznajmił na ostatnim październikowym szczycie, że Wielka Brytania zgłosi weto, jeśli wieloletnie ramy finansowe (WRF), będą godzić w interes brytyjskich podatników. Podejrzewam, że miał głównie na myśli zapowiadane cięcia unijnych dopłat dla brytyjskich arystokratów – obszarników*. Z przedstawionej propozycji z innych względów nie jest zadowolony także Parlament Europejski, który wykorzystując swoją niedawno nabytą władzę budżetową (poprzez traktat lizboński) również straszy jej zawetowaniem.
Negocjacje w sprawie wieloletnich ram finansowych są skomplikowane i budzą wiele emocji. Podobnie zresztą było przed ośmiu laty, gdy negocjowaliśmy budżet na lata 2007-2013. Wtedy nowa 10-tka państw, które dołączyły do Wspólnoty w 2004 r. dodatkowo nie miała doświadczenia w tego typu negocjacjach. Teraz jesteśmy bogatsi i to nie tylko o wyćwiczone praktyki.
Procedura ustalania następnych ram finansowych rozpoczęła się formalnie 29 czerwca 2011 r., kiedy to Komisja Europejska (KE) przedstawiła swoją propozycję 7-letniego budżetu UE. Punktem wyjścia był poziom obecnego wieloletniego budżetu (976 miliardów euro), po uwzględnieniu inflacji i minimalnego ok. 2% wzrostu – zaproponowano kwotę 1,025 mld euro. Odpowiadając na budżetowy vist Komisji, Parlament Europejski 23 października br. przegłosował raport, w którym uznał tę propozycję za absolutnie niewystarczającą do sfinansowania priorytetów UE.
29 października br. Cypryjska Prezydencja opublikowała tzw. „negotiating box”, prezentując po raz pierwszy ze strony Rady – konkretne liczby odnośnie budżetu na lata 2014-2020. Na dobry początek proponując cięcia rzędu 50 mld euro w porównaniu z propozycją KE. To rozwścieczyło Parlament, który po przeanalizowaniu dokumentu stwierdził, że niektóre programy wspierające szeroko rozumianą innowacyjność zaproponowano umieścić poza wieloletnimi ramami finansowymi (m.in. Galileo, czy ITER) – zatem proponowane cięcia w rzeczywistości wyniosą blisko 70 mld euro. Najbardziej nas dziwi, że cypryjskie „oszczędności” dotykają dziedzin powszechnie uznanych za priorytetowe dla stymulacji konkurencyjności, wzrostu gospodarczego i zatrudnienia w UE.
Dla Rady jednak propozycja cypryjska jest zbyt… hojna, Brytyjczycy chcą odchudzenia budżetu nawet 200 mld.
Nastroje są dość minorowe. Do tego dokłada się jeszcze kryzys, dotykający południe Unii. Gołym okiem widać, że polityka nadmiernego zaciskania pasa „zabija pacjenta”. Jeśli Grecja się nie podniesie z pomocą Unii, upadnie i to z poważnymi konsekwencjami dla całej Wspólnoty. Nadmierne cięcia nie pozwalają jej na gospodarczy wzrost. Największy kraj Unii – Niemcy próbują teraz grać rolę rozjemcy, ale jak dotąd ze słabym skutkiem. Próbując przełamać „bad image” euroskąpca kanclerz Niemiec – Angela Merkel przybyła 7. listopada br. do Parlamentu Europejskiego. Byliśmy bojowo nastawieni do najbardziej wpływowej kobiety świata, ale po jej wystąpieniu – nagrodziliśmy ją ponadpolitycznym aplauzem. Przeważyły konkrety, którymi Kanclerz przekonała większość parlamentarzystów.
Stanowczo potwierdziła, że strefa euro wymaga gruntownej naprawy. To nowość, żaden kraj strefy euro wcześniej nie chciał tego przyznać. Gdy rozmawiałam z „ojcem euro” Jacquesem Delorsem, który przez dwie kadencje był szefem Komisji Europejskiej, jego największym zmartwieniem było to, że połowa jego nowatorskiego projektu waluty euro – nie została przez kraje członkowskie przyjęta. Ta część, która dzisiaj powoduje najwięcej problemów i wywołuje najwięcej emocji. Brak wspólnotowej kontroli nad budżetami narodowymi, powodującej nadmierne deficyty, zbyt rozbuchane poziomy długów publicznych i brak jakichkolwiek sankcji nieprzestrzegania przez państwa członkowskie tzw. kryteriów z Maastricht. Teraz, w głębokim kryzysie strefa euro przyznaje Delorsowi rację. Późno, ale jeszcze z szansą na uzdrowienie…
Naprawa euro nie będzie bezbolesna i wymaga zmian traktatowych. Ogólnie mówiąc ściślejszej integracji całej Unii, nie tylko tej ze wspólną walutą. To na pewno nie spodoba się za kanałem La Manche.
Wracając jednak do negocjacji budżetowych i groźby weta Brytyjczyków, jeśli nie uda się najpóźniej do połowy 2013 r. osiągnąć porozumienia w kwestii WRM 2014-2020, Unia zacznie funkcjonować w oparciu o tzw. prowizorium budżetowe kalkulowane, jako poziom z ostatniego roku bieżącej perspektywy 2007-2013 powiększony o 2% stopę inflacji. Co to oznacza?
Dla blokującej negocjacje Wielkiej Brytanii – utratę cennego rabatu, z którego korzystają od czasu wejścia do Unii (w 2011 r. wyniósł on 3,5 mld euro na 11,2 mld składki), dla pozostałych członków – skomplikowaną coroczną procedurę budżetową, na którą nikt nie ma ochoty i do tego brak możliwości realizacji wieloletnich projektów. Negocjatorem od stycznia 2013 r. będą przejmujący Prezydencję w Radzie – Irlandczycy, trudno przewidzieć na ile ich historyczne relacje z Brytyjczykami pomogą, czy zaszkodzą w negocjacjach budżetowych…?
Brak wieloletniego budżetu dla wszystkich będzie tak samo niewygodny i wierzę, że to skłoni do szukania kompromisu za wszelką cenę. Poziomu budżetu, który dla Wspólnoty będzie jeszcze do zaakceptowania, a dla Premiera Camerona stanie się dowodem jego siły i zwycięstwa docenionego w Izbie Gmin.
Jeśli chodzi o udział Polski w negocjacjach budżetowych, rząd zapowiedział, że będzie zabiegać o uzyskanie na lata 2014-2020 kwoty 300 mld PLN. Mam nadzieję, że tylko w polityce spójności, bowiem obecny poziom wszystkich środków, jakie pozyskujemy z Unii wynosi grubo ponad 400 mld PLN **, zatem raczej należałoby starać się o więcej niż mniej.
Trzymam kciuki za listopadowy szczyt, bowiem brak porozumienia byłby kolejnym złym sygnałem dla zagranicznych inwestorów i rynków, co wpłynęłoby niekorzystnie na życie unijnych obywateli, np. na ich raty kredytu.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg
*więcej : http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer
** polecam zabawny filmik o eurofunduszach http://www.youtube.com/watch?v=ACx2Pxexfms

8 listopada 2012

Ziołowo – tęczowe pokłosie wyborów w USA


Wybory prezydenckie w USA w kilku stanach wykorzystano także do wypowiedzenia się obywateli w referendach w sprawie legalizacji marihuany i małżeństw homoseksualnych.

6. listopada br. w Colorado 53.37% mieszkańców opowiedziało się za zrównaniem statusu marihuany i alkoholu. Gdy nowe prawo zwane Amendment 64 wejdzie w życie, władze Kolorado opodatkują „trawkę” i będzie można ją sprzedawać w specjalnych punktach wszystkim obywatelom powyżej 21 roku życia. Ponadto, będą oni mogli posiadać do 1 uncji suszu (ok. 27gr.) i hodować indywidualnie do 6 krzaków konopi na własny użytek. Trzeba przyznać, że to bardzo liberalna propozycja. Nawet holenderskie prawo nie idzie tak daleko, ograniczając sprzedaż do pięciu gramów marihuany i nie zezwalając na jej uprawę.

Badania przeprowadzone przez Colorado Center on Law and Policy twierdzą, że legalizacja marihuany przyniesie w tym stanie 120 milionów dolarów rocznie w postaci zysków z akcyzy. Dodatkowo nowe prawo ma zalegalizować uprawę tzw. konopi przemysłowych (nie mających właściwości psychoaktywnych), których włókna uchodzą za najmocniejsze w naturze i mogą mieć wiele możliwych zastosowań – ich masowa uprawa stworzy wiele nowych miejsc pracy.

Poza Colorado w referendum za legalizacją marihuany opowiedział się także stan Waszyngton. W Massachusetts obywatele chcą legalizacji marihuany do celów medycznych, tym samym staną się 19 stanem Ameryki, gdzie „trawkę” będzie można kupić na receptę. Stany Oregon i Arkansas odrzuciły podobną inicjatywę.

Teraz należy czekać na reakcję władz federalnych, które nie są jeszcze do końca przekonane do tego, by zakończyć całkowitą prohibicję marihuany, która jak zauważyli obywatele nie prowadzi do wychodzenia z uzależnień, ale produkuje masowo “użytkowników – kryminalistów” – nabijając przy okazji kasę mafii. O stanowiskach różnych krajów odnośnie walki z mafią narkotykową pisałam na moim blogu już wielokrotnie*.

6 listopada 2012 roku, wyborcy w Maine i Maryland w referendach wyrazili także swoją wolę w kwestii małżeństw homoseksualnych, które będą legalne w tych stanach. Podobnie jak w stanie Washington, gdzie oficjalne wyniki referendum nie zostały jeszcze ogłoszone, ale prognozy wydają się to potwierdzać.

Przypomnę, że w siedmiu stanach już takie prawo funkcjonuje: Connecticut (2008), Iowa (2009), Massachusetts (2008), New Hampshire (2010), District of Columbia (2009), Vermont (2009) i Nowym Jorku (2011). Ponadto Rhode Island uznaje małżeństwa tej samej płci zawarte w innych jurysdykcjach, a California (gdzie udzielano małżeństw parom jednopłciowym w 2008 r.) uznaje je warunkowo.

W Unii Europejskiej w zamężne pary homoseksualne stanowią : 2.5% małżeństw w Belgii, 2% w Holandii, 1.8 % w Hiszpanii, 4 % we Francji (związki partnerskie, obecnie trwają przygotowania do legalizacji małżeństw). Wg statystyk są to najtrwalsze małżeństwa, z najmniejszym odsetkiem rozwodów….

Z pozdrowieniami z Brukseli
Lidia Geringer de Oedenberg

* ostatni wpis http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer/2012/11/demokracja_a_marihuana/2

Więcej na temat:

http://www.washingtonpost.com/blogs/election-2012/wp/2012/11/07/washington-approves-marijuana-legalization/

http://www.trueactivist.com/colorado-legalizes-recreational-marijuana-and-industrial-hemp/

5 listopada 2012

Demokracja a marihuana

Esencją demokracji jest możliwość decydowania przez społeczeństwo o zmianach w prawie. Rozwiązywanie wyjątkowo spornych spraw powinno odbywać się poprzez referenda.

Z tego założenia wychodzą też władze niektórych stanów w USA. Już jutro tj. 6 listopada w Colorado i Washington odbędą się referenda w sprawie legalizacji marihuany*. Warto też przypomnieć, iż w obu stanach marihuana jest już legalna do medycznego użytku, a także w niektórych lokalnych hrabstwach zdepenalizowana w przypadku użycia rekreacyjnego. 

Jak twierdzi Ethan Nadelman z fundacji Drug Policy Alliance oba referenda są niezwykle ważne, a ich wynik może zachęcić inne stany do zmiany polityki narkotykowej.

Grupom zajmującym się promocją referendów udało się zebrać ponad milion dolarów w Colorado i kilkaset tysięcy dolarów w stanie Washington. Większość środków przeznaczona została na emisję spotów reklamowych zachęcających do dyskusji na temat problemu narkotyków:

http://www.youtube.com/watch?v=rCVc_kLfjMg&feature=player_embedded

Zwolennicy legalizacji „trawki” liczą też, że zaplanowane referendum na ten sam dzień co wybory prezydenckie zwiększy frekwencję wyborczą. Prywatne firmy zajmujące się sondażami twierdzą, że większość mieszkańców Colorado opowiada się za zrównaniem statusu marihuany i alkoholu – jednak w tym miejscu mainstream'owe media polecają być bardziej ostrożnym w przewidywaniu wyników, które poznamy najprawdopodobniej już jutro...

 Z pozdrowieniami z Brukseli


Lidia Geringer de Oedenberg

*http://abcnews.go.com/blogs/politics/2012/06/marijuana-legalizers-turn-to-colorado-washington-in-2012/

3 listopada 2012

Osobliwy przypadek Johna Dalli


Po niedawnej kontrowersyjnej rezygnacji maltańskiego Komisarza Johna Dalli, która nastąpiła w ślad za wynikami raportu unijnego urzędu antykorupcyjnego OLAF, Parlament Europejski zdecydował (26 października br.) by formalnie poprosić Przewodniczącego Komisji J. M. Barroso o dostarczenie dodatkowych informacji na temat okoliczności odejścia Komisarza.

Jak donoszą media, J. Dalli miał mieć kontakty z maltańskim przedsiębiorcą, byłym wiceburmistrzem Sliemy - Silvio Zammit'em, który to wg OLAFu, proponował Swedish Match - wiodącemu producentowi tzw. bezdymnego wyrobu tytoniowego - snusu, pomoc w legalizacji produktu w UE. Usługę swą wycenił na € 60mln euro.

Parlament Europejski zażyczył sobie dostępu do raportu OLAFu, sporządzonego po wniesionej skardze na Komisarza przez... Swedish Match.

Choć OLAF nie stwierdził żadnych wiążących dowodów na bezpośredni udział w sprawie J. Dalli, ten ostatni 16 października zrezygnował z funkcji. Następnego dnia jednakże były już komisarz stwierdził, że jego rezygnacja nie miała charakteru dobrowolnego - sugerując ponadto, iż jego odejście było związane z intrygą uknutą przez przemysł tytoniowy.

W konferencji prasowej 24 października br. Dalli oświadczył, że jest gotów zaskarżyć zarówno wymuszoną "prośbę" Barroso o podanie się do dymisji, jak zawartość raportu OLAFu.

Pomimo różnych apeli ze strony europosłów, międzynarodowych mediów oraz samego zainteresowanego, raport z dochodzenia nie został jeszcze opublikowany. Dyrektor generalny OLAFu, Giovanni Kessler stwierdził, że urząd nie jest odpowiedzialny za publikację sprawozdania, ale nie będzie się też sprzeciwiać upublicznieniu jego treści, jeśli takie będzie życzenie... maltańskich władz.

Rezygnacja Dalli zbiega się w dziwny sposób z przeglądem dyrektywy 2001/37/WE w sprawie wyrobów tytoniowych. Dyrektywa proponuje umieścić szereg ograniczeń w odniesieniu do opakowań papierosów i zaostrzyć przepisy dotyczące stosowania środków aromatyzujących w tytoniu, z uwzględnieniem takich produktów jak snus.

Snus to popularny w krajach skandynawskich - mały woreczek z suszonym, aromatyzowanym tytoniem, który umieszcza się pod górną wargą i w ten sposób "wysysa". Chociaż w UE ze względu na szkodliwość zakazano jego sprzedaży w 1992 r., Szwecja z ponad 20% populacji używającej snusu, wynegocjowała przystępując do UE w 1995 roku - odstępstwo od tego zakazu, uzyskując pozwolenie na jego sprzedaż na własnym terytorium.

Mimo, że nowa dyrektywa nie byłaby bezpośrednio wymierzona w ograniczenie przyznanego Szwecji odstępstwa, miałaby jednakże wpływ na zakaz stosowania środków aromatyzujących w tytoniu, zawartych także w snusie, co kosztowałoby przemysł tytoniowy, zwłaszcza w Szwecji, miliony euro.

W wywiadzie udzielonym jednej z maltańskich gazet, J. Dalli wyraził obawy odnośnie przyszłości tej dyrektywy, twierdząc, że nawet przy szybkiej nominacji jego następcy z Malty, opóźnienia w jej przeglądzie mogą wykroczyć poza obecną kadencję Komisji, o co mogło chodzić w przygotowanym przeciw niemu "spisku"...

Wbrew wcześniejszym spekulacjom, Malta nie poczeka do nowych wyborów parlamentarnych i nowego rządu (sondaże wskazują na zmianę warty) - z nominacją nowego Komisarza. Odchodząca ekipa woli mieć swojego człowieka w Komisji. Najprawdopodobniej przesłuchanie następcy Dalli, Tonio Borga odbędzie się w Parlamecie Europejskim 13 listopada br. Po czym jego kandydatura zostanie poddana pod głosowanie podczas listopadowej sesji plenarnej.

Możliwe, że dziwne okoliczności prowadzące do rezygnacji J. Dalli, to czysty przypadek, a może coś więcej.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej informacji na temat snusu na stronie Światowej Organizacji Zdrowia:

31 października 2012

31 października 2012
Bezpieczeństwo w sieci w niebezpieczeństwie

czyli tym razem eurogrecki skandal...
W strukturach Unijnych funkcjonują 32 Agencje wspólnotowe oraz trzy kontrolujące wspólnotową politykę bezpieczeństwa i obrony. Ich działalność musi być równie transparentna jak działania Komisji, Rady, czy Parlamentu Europejskiego, dlatego też rzadko słyszymy o skandalach podobnych do opisanego nie tak dawno przez popularny w europarlamentarnych kręgach tygodnik New Europe (wydanie 7-13.10.12).
Pod lupą znalazła się mająca swoją siedzibę w Grecji - Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Sieci i Informacji – ENISA, której główny księgowy, w ramach swoich kompetencji - zgłosiwszy zaobserwowane przez siebie nieprawidłowości finansowe w agencji - został zwolniony ze stanowiska...
Rozczarowany reakcją na własną sumienność, skierował sprawę do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości ETS , który po jej zbadaniu stwierdził, że zwolnienie było niezgodne z prawem i tym samym uchylił wszystkie decyzje odnoszące się do dymisji księgowego, nakazując ENISA pokrycie wszelkich kosztów prawnych.
Nie był to pierwszy raz, kiedy ENISA miała do czynienia z ETS. Niedawno Europejski Inspektor Ochrony Danych poinformował, że ENISA naruszyła regulamin ochrony danych osobowych. Jest to bardzo poważny zarzut dla agencji, która odpowiada za bezpieczeństwo sieci i informacji. Powszechne zdziwienie wzbudziła reakcja agencji, która zamiast poprawić przestrzeganie rozporządzenia dotyczącego ochrony danych, pozwała Inspektora za wydanie takiego raportu. Sprawa ENISA jest szczególnie szeroko relacjonowana w greckich mediach, które wykorzystują ten przypadek, aby wytykać błędy „skąpej” i zbiurokratyzowanej Unii, której ofiarami padają niewinni Grecy.
Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg
Wiecej: http://www.neurope.eu/article/enisa-when-greece-do-greeks-dohttp://europa.eu/agencies/index_pl.htm

24 października 2012

Traktatowy kosztowny absurd

Nowy budynek dla 3000 urzędników Parlamentu Europejskiego (PE) w Luksemburgu za 804 mln euro to zdaniem sekretariatu - tanio, a dokładniej taniej niż go nie budować. Brzmi paradoksalnie...?

Nowy budynek dla 3000 urzędników Parlamentu Europejskiego (PE) w Luksemburgu będzie kosztował 804 mln euro. Zdaniem sekretariatu - tanio, a dokładniej taniej niż go nie budować. Brzmi paradoksalnie...?

Jak wyliczono, bieżące remonty pięciu wynajmowanych obecnie biurowców, opłaty za czynsz, do tego poniesione już koszty projektu nowego budynku (KAD) i ewentualne kary za zerwanie umów - będą kosztować więcej niż budowa nowego gmachu. Koszt zaniechania budowy oblicza się na poziomie ponad 1.1 mld euro ( liczone w perspektywie przyszłych 20 lat), wychodzi na to, że wydać te 804 miliony to oszczędność.

Niedawno okazało się, że PE będzie też inwestorem i deweloperem, którym nigdy wcześniej nie był, gdyż dotąd kupował budynki lub je wynajmował. W pierwszym przetargu nie wpłynęła żadna oferta finansowania ze strony banków komercyjnych. Żadne z przedsiębiorstw budowlanych nie było w stanie podać ceny dla ogółu prac, a zakładane przez nich koszty były od 10 do 70% wyższe od wyjściowego budżetu Parlamentu.

Mam poważne obawy, co do budowlanego debiutu mojej Instytucji. To oznacza też wzięcie na barki ryzyka zmienności cen, odpowiedzialność za ewentualne wypadki na budowie, czy wady konstrukcyjne. A tych ostatnich potrafią być tysiące...

W strasburskim budynku oddanym do użytku w 1999 r. -  wykryto 10 tys. wad. Do tego w 2008 r. zawalił się sufit w sali plenarnej, w 2009 kolejna jego część w holu przed salą. Do dzisiaj sufity w tej części kompleksu są zabezpieczone siatkami, aby nic nam dalej na głowę nie spadało. Za te wady odpowiada ówczesny inwestor, któremu PE wytoczył już 50 spraw sądowych. W przypadku budowy KAD to przeciw sobie Instytucja będzie wytaczała działa. Dlatego potrzebna jest armia prawników...

Planowana powierzchnia KAD - 160 000 m2.
Termin oddania do użytku - 2016.


Obecnie nasi urzędnicy pracują w Luksemburgu 6 budynkach - rozproszeni, nowy gmach ma ich zjednoczyć. Faktem jest, są bardzo rozproszeni - bo Instytucja pracuje w Brukseli, czasem w Strasburgu a oni w Luksemburgu.


W 2010 roku odbyli zatem 33 200 delegacji pomiędzy trzema miejscami pracy PE.  Każdego dnia otrzymując delegacyjne diety, dodatki za “rozłąki”. Parlament płaci za ich nieustające podróże i zakwaterowanie. Łączne koszty z tym związane wynoszą rocznie ok. 29 mln euro.
Pierwotnie Luksemburg miał być bazą dla pracowników związanych z tłumaczeniami i administracją niewymagającą bliskości Instytucji, w praktyce jednak wielu z nich  ciągle podróżuje pomiędzy Luksemburgiem, Brukselą i Strasburgiem. W związku z tym muszą mieć też po trzy w pełni wyposażone gabinety. Jeśli budynek KAD powstanie, jeszcze trudniej będzie zbliżyć urzędników do instytucji.

Fakty są następujące: obecnie Parlament Europejski pracuje w trzech miejscach, w trzech różnych krajach UE. Urzędnicy parlamentarni są podzieleni między Brukselą i Luksemburgiem (po ok. 2500) . Garstka pracowników na stałe pracuje w Strasburgu, dbając o budynek, który używamy 4 dni w miesiącu...

Zgodnie z traktatami, decyzja w sprawie siedziby Parlamentu Europejskiego nie należy do nas - posłów, lecz do rządów krajowych, czyli Rady. My narzekamy na marnotrawstwo pieniędzy i czasu, Rada nie słucha, bo ma niezrozumiałe dziś dla nas i obywateli - zobowiązania polityczne.

Otóż, w Edynburgu w grudniu 1992 r., na szczycie w czasie brytyjskiej prezydencji (pod przewodnictwem konserwatywnego Johna Majora) podjęto decyzję "o lokalizacji instytucji i niektórych organów i służb Wspólnot Europejskich Dz.U. C-341 23/12/1992, którą później włączono do protokołu dołączonego do Traktatu Amsterdamskiego. Dokument stanowi, iż " Parlament Europejski ma swą siedzibę w Strasburgu, gdzie odbywa się dwanaście miesięcznych sesji plenarnych (...). Komisje Parlamentu Europejskiego obradują w Brukseli, zaś urzędnicy, czyli Sekretariat Generalny Parlamentu Europejskiego i jego służby pracują w Luksemburgu ".

Tekst ten można odnaleźć obecnie w protokole 6. Traktatu z Lizbony.


Luksemburg mimo braku oficjalnej działalności parlamentarnej – otrzymał prawo do siedziby dla sekretariatu Parlamentu. Z czasem okazało się, że część urzędników po prostu musi na stałe pracować w Brukseli (wydaje się to dość normalne, skoro tam jest instytucja) i próbowano ich nawet umieścić tamże - to nie spodobało się jednak rządowi Luxemburga, który ostro przeciwstawił się “ulatnianiu się ” eurourzędników. W 2000 r. doszło do specjalnego porozumienia między rządem Luksemburga a Parlamentem, w którym Luxemburg pozwolił PE na przeniesienie części pracowników do Brukseli, w zamian za gwarantowanie utrzymania przynajmniej 50% z nich w Luksemburgu, czyli minimalnie 2060 osób! Dobrze wynagradzani euromieszkańcy są dla nich prawdziwym źródłem dochodów...
Na marginesie dodam, że w Luksemburgu jest także Europejski Trybunał Sprawiedliwości i Europejski Trybunał Obrachunkowy, zatem państwo za bardzo by się jednak nie wyludniło, gdyby reszta parlamentarnego sekretariatu powędrowała do Brukseli.


Posłowie do PE podejmowali już wiele inicjatyw, aby nasza Instytucja miała jedną siedzibę. Jak dotąd próby te nie wiodły się, ponieważ nie było większości poparcia dla nich w samym Parlamencie a i traktaty stały na przeszkodzie. Nawet petycja d/s jednego miejsca dla PE, pod którą w 2006 r. podpisało się ponad milion obywateli UE nie zrobiła wrażenia na Radzie.
W marcu br. złożyłam poprawki do raportu w/s budżetu na 2013 rok, w których zwróciłam uwagę na tę instytucjonalną rozrzutność. Ku mojemu zaskoczeniu poprawki przyjęto znaczną większością. W ślad za nimi poszły kolejne, zdobywające coraz większe poparcie.  

Udało się też "okroić" budynek KAD o 7 500 m2.W międzyczasie powstała nieformalna grupa walcząca o jedną siedzibę, w której aktywnie działam. 23 października br. ostatecznie - odnieśliśmy wielkie zwycięstwo. Nasze wspólne poprawki uzyskały przytłaczające poparcie i mandat do dalszych negocjacji z Radą. Nawet wyznaczyliśmy termin Radzie, by opracowała kalendarz adekwatnych zmian traktatowych. Ponad 500 posłów poparło szereg ważnych zapisów dotyczących przyszłych wydatków i oszczędności, jakie możemy uzyskać mając tylko jedną siedzibę. Szacuje się, że do 20 % budżetu PE można byłoby wydać na inne cele, np. na niedofinansowany program Erasmus.


Tak jak jestem entuzjastką samej integracji, tak nie mogę zrozumieć uporu rządów, mających pełne usta oszczędności i cięć, a zmuszających tysiące urzędników ( także z Komisji Europejskiej i Rady) do kosztownych i bezsensownych wędrówek.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

22 października 2012

Wkrótce referenda w sprawie marihuany w USA

W listopadzie br. w stanach: Waszyngton, Oregon i Kolorado odbędą się referenda, w których obywatele wypowiedzą się na temat legalizacji marihuany. Sondaże przeprowadzane we wszystkich stanach pokazują, że ponad połowa dorosłych Amerykanów opowiada się za zmianą restrykcyjnego prawa w kwestii konopi.

Ocenia się, że w USA może być od 20 do 30 milionów użytkowników marihuany. Nagminnie nieprzestrzegane prawo, to złe prawo. Okazuje się, że prohibicja marihuany (używki mniej szkodliwej niż alkohol) przyczynia się jedynie zamykania ludzi w więzieniach, kosztów ponoszonych przez społeczeństwo i wzbogacania mafiosów. Prohibicja nie powstrzymuje jednak obywateli od palenia...


Mieszkańcy Kolorado już w przyszłym miesiącu wypowiedzą się na temat możliwości wprowadzenia poprawki ( Amendment 64 The Regulate Marijuana Like Alcohol Act 2012), na mocy której marihuana byłaby traktowana jak  alkohol. Jej sprzedaż byłaby objęta akcyzą, produkcją mogliby zajmować się jedynie zarejestrowani producenci, wprowadzony byłby też zakaz jej sprzedaży nieletnim poniżej 21 roku życia.


Nie ma jeszcze propozycji jak "trawka" zostanie opodatkowana, jak zostanie rozwiązana kwestia hodowli na własny użytek i jak po legalizacji zachowywać się będą nowo powstali producenci komercyjnej marihuany. Spekuluje się, że lobbowaliby za wprowadzeniem drakońskich kar za hodowanie bez licencji, np. jednego krzaka konopi w domu. Wielu Amerykanów uważa, że lepszym rozwiązaniem byłaby tylko dekryminalizacja używki, pozwalająca na uniknięcie niechcianych efektów w postaci powstania grup lobbystów podobnych do koncernów tytoniowych i alkoholowych.  


Sprawa może też "umrzeć" jeśli w nadchodzących wyborach wygra Mitt Romney – zwolennik polityki "zero-tolerancji", tym bardziej, że głośno mówi się o jego powiązaniach ze sprywatyzowanym systemem penitencjarnym w Stanach Zjednoczonych...

Na więzieniach dobrze się zarabia.

Z pozdrowieniami z Brukseli

Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej :

http://abcnews.go.com/blogs/politics/2012/06/marijuana-legalizers-turn-to-colorado-washington-in-2012

http://www.gallup.com/poll/150149/record-high-americans-favor-legalizing-marijuana.aspx
http://www.gallup.com/poll/150149/record-high-americans-favor-legalizing-marijuana.aspx

http://hightimes.com/news/mike_hughes/7152
http://hightimes.com/news/mike_hughes/7152

http://www.regulatemarijuana.org/s/regulate-marijuana-alcohol-act-2012


http://www.rollingstone.com/politics/blogs/national-affairs/pot-legalization-is-coming-20120726

17 października 2012

Unijna zapomoga dla brytyjskich arystokratów

Największym indywidualnym brytyjskim beneficjentem unijnych dopłat w 2011r. był Sir Richard Sutton, któremu zostało wypłacone 1.7 mln funtów za Settled - 6.500 akrową nieruchomość. Ubiegły rok był również lukratywny dla panującej rodziny Windsorów. Królowa otrzymała od UE 730.628 £, Książę Karol odnotował na koncie 127.868 £.

Wspólna Polityka Rolna (WPR) Unii Europejskiej jest "pomocowym programem dla brytyjskich arystokratów" - jak twierdzi News Statesman*. Przeciętne brytyjskie gospodarstwo domowe łoży na rzecz unijnej WPR - 245 funtów rocznie, z których większość trafia do kieszeni najbogatszych brytyjskich właścicieli ziemskich. Program WPR stworzony oryginalnie z myślą o wspieraniu małych gospodarstw rolnych oraz zmniejszaniu uzależnienia Europy od importu żywności, stanowiący ponad 40% (55mld euro) całego budżetu UE, stał się funduszem pomocowym ... dla eurosceptycznej arystokracji.

Unijne dopłaty "wyznacza" powierzchnia terenu, a nie sytuacja materialna ubiegającego się o dotację, są zatem paradoksalnym instrumentem działającym na zasadzie - im więcej masz tym więcej dostajesz. Europejska definicja rolnika nie wymaga od niego prowadzenia produkcji żywności czy produktów rolnych, adresaci dofinansowania płaceni są w rzeczywistości tylko za to, że posiadają ziemię, nawet gdy jej nie uprawiają.

The New Statesman uzyskał zgodnie z unijną polityką transparentności dane od brytyjskiego Departamentu ds. Środowiska, Żywności i Spraw Wsi - za ubiegły rok - o największych dotacjach “obszarniczych”, na które złożyły się de facto miliony europodatników.
Największym indywidualnym brytyjskim beneficjentem w 2011r. był Sir Richard Sutton, któremu zostało wypłacone 1.7 mln funtów za Settled - 6.500 akrową nieruchomość. Dalej plasuje się Książę Westminster, multimiliarder, który otrzymał 748.716£ z tytułu posiadania farm w Grosvenor. Nastepni są: Hrabia Plymouth z 675,085£, Książę Buccleuch z 260.273£, Książę Devonshire z 251.729£ i Książę Athollu z 231.188£.

Ubiegły rok był również lukratywny dla panującej rodziny Windsorów. Królowa otrzymała od UE 730.628 £, Książę Karol odnotował na koncie 127.868 £. Dotację z Unii w wysokości 273.905£ otrzymał także Książę ... Arabii Saudyjskiej Bandar bin Sultan – posiadjący 2.000 ha w Glympton w hrabstwie Oxfordhire.

Biorąc pod uwagę obecne kryzysowe cięcia w wielu państwach członkowskich UE, powyższe dotacje są przez społeczeństwo odbierane jako socjalizm dla bogatych i kapitalizm dla biednych. W okresie wyrzeczeń i oszczędności taki stan korporacyjnego dobrobytu nie może trwać, Parlament Europejski postanowił zatem zreformować WPR, ograniczając w państwach członkowskich płatności bezpośrednie do 300.000 euro, przeznaczonych wyłącznie dla aktywnych rolników. Zmiany mają szansę wejść w życie już w 2014 roku. Unia jednak nadal będzie świadczyć pomoc dla właścicieli gruntów, którzy czerpią do 5% swojego rocznego dochodu z działalności rolniczej (szczególnie cenne dla nieuprawiających ziemi), co w rezultacie i tak pozwoli największym gospodarstwom brytyjskim korzystać z eurodotacji.

Brytyjska Partia Konserwatywna, która z reguły nie szczędzi krytyki wobec brukselskich biurokratów, ze względu na swoje sillne powiązania z grupą obszarników ziemskich, w ogóle nie zabiera głosu w sprawie tych paradoksów wynikających z WPR.

Obecna sytuacja oburza jednak Brytyjczyków. W ich powszechnym odczuciu arystokraci … hamują rozwój kraju, bowiem tylko 6% jego terytorium jest do dyspozycji zwykłych obywateli. Reszta należy do arystokracji, która posiada grunty, nie płaci od nich żadnych podatków w kraju, zatem nie ma też potrzeby ich uprawiania do uzyskania przychodów czy wystawiania ich na sprzedaż, a dodatkowo w bonusie otrzymuje dopłaty rolne z Unii Europejskiej.

Królestwo Wielkiej Brytanii liczy 60 mln akrów, z czego 42 mln to ziemie rolne, 12 mln stanowi obszar środowiska naturalnego (lasy, rzeki, góry) będący w posiadaniu instytucji narodowych i tylko 6 mln akrów to działki o charakterze urbanistycznym, gęsto zaludnione, na których stoją domy, fabryki i biura.

69% brytyjskich ziem jest w posiadaniu mniej niż 1% populacji. 90% ludności mieszka na zaledwie na 5% terytorium. Ta koncentracja jest jedną z podstawowych przyczyn kryzysu na brytyjskim rynku mieszkaniowym. Brak terenów pod budowę z kolei winduje ceny nieruchomości. Brytyjskie mieszkania są najdroższe UE i …. najmniejsze** wśród krajów rozwiniętych.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego 
Lidia Geringer de Oedenberg 

*http://www.newstatesman.com/politics/politics/2012/09/aid-aristocrats

**Przeciętna powierzchnia nowobudowanych jednorodzinnych obiektów mieszkalnych:

USA - 214 m2 
Australia - 206 m2 
Dania - 137 m2 
Francja -113 m2 
Hiszpania - 97m2 
Irlandia - 88 m2 
Wielka Brytania - 76m2

16 października 2012

Flandria skręca ostro w prawo

Nacjonalistom z Nowego Sojuszu Flamandzkiego NV-A udało się zamienić lokalne wybory w rodzaj referendum przeciwko federalnemu rządowi Belgii.

14 października br. NV-A odniósł spektakularne zwycięstwo zdobywając ok. 30% głosów. To praktycznie daje tej partii pierwszeństwo na scenie politycznej we Flandrii i w przyszłości szansę na jej uniezależnienie się od Belgii. Najbardziej symboliczne zwycięstwo odnieśli w Antwerpii (drugim co do wielkości mieście w Belgii), która od dziesięcioleci była w rękach socjalistów. W innych flamandzkich miastach jak Ghent, Hasselt i Ostenda lewica nadal utrzymała swoją pozycję.

Nacjonaliści zyskali najwięcej osłabiając inną extremę prawicową - partię Vlaams Belang, która straciła średnio ok. 2/3 poparcia.

W wyborach, które odbyły się w 589 gminach i 10 prowincjach uwagę mediów skupiał przede wszystkim lider flamandzkich nacjonalistów Bart De Wever ( i przyszły burmistrz Antwerpii), który zapowiedział, że po zdobyciu tego ważnego "przyczółka" będzie przygotować frontalny "atak na federację" za półtora roku, kiedy to odbędą się następne wybory do parlamentów regionalnych i federalnego, połączone z wyborami do Parlamentu Europejskiego (w maju lub czerwcu 2014).

De Wever chce uniezależnienia się bogatszej Flandrii, od biedniejszej francuskojęzycznej Walonii. W kampanii wyłaniającej radnych do gmin - atakował więc przede wszystkim rząd federalny, na czele, którego stoi socjalista z Walonii Elio Di Rupo, zwolennik utrzymania jedności Belgii. Lider N-VA wcześniej znacznie przyczynił się do pobicia przez Belgię rekordu świata w "nieposiadaniu rządu" - wielokrotnie odrzucając propozycje różnych kompromisów, w efekcie czego dopiero po 541 dniach po wyborach ustanowiono nowy gabinet.

Na listach wyborczych do rad gmin było też łącznie w Belgii ok. dwudziestu Polaków, których zmobilizowały tutejsze partie polityczne dostrzegające potencjał w licznej, ponad 100 tys. grupie naszych rodaków mieszkających w Belgii. Przeliczyli się. Polacy w ogóle niechętnie chodzą na wybory, nawet we własnej ojczyźnie, w Belgii dodatkowo odstraszała - w moim przekonaniu - rejestracja, po której udział w wyborach staje się obowiązkowy, a absencja karana jest mandatami.

Wszystkie polskie kandydatury przepadły.

Z pozdrowieniami z Brukseli
Lidia Geringer de Oedenberg

11 października 2012

Bez reklam w TV i billboardów - kampania wyborcza w Belgii

W niedzielę 14 października 2012 r. odbędą się w Belgii wybory samorządowe na szczeblu gminnym. Tutejsze prawo zabrania płatnych reklam wyborczych w radiu, telewizji i na billboardach. Materiały wyborcze nie mogą znajdować się na żadnych komercyjnych miejscach reklamowych. Plakaty wyborcze mogą być wywieszane na specjalnie instalowanych w czasie kampanii tablicach, o ile zgodzą się na to radni...


Rozmiary wyborczych reklam reguluje regionalne prawo urbanistyczne. Wszelkie afisze większe niż 1m2 wymagają specjalnego pozwolenia. Partie polityczne oraz kandydaci nie mogą przekazywać żadnych dotacji pieniężnych podczas oficjalnego 3 miesięcznego okresu kampanii. By uniknąć nielegalnego rozwieszania plakatów np. nocą, afisze można wywieszać tylko w ściśle określonych godzinach. Na prowizorycznych tablicach plakaty zwykle są chronione siatkami, co zabezpiecza je przed zdzieraniem przez konkurentów, (ale już nie przed pryskaniem sprayem).

Finansowanie partii oraz wydatków na kampanie wyborcze reguluje w Belgii ustawa z 4 lipca 1989 r.  Jej przyjęcie poprzedziła spektakularna seria politycznych skandali z udziałem korporacyjnych darowizn. Nowa ustawa wprowadziła zasady finansowania partii politycznych z budżetu państwa, w oparciu o wyniki uzyskane w poprzednich wyborach. Dodatkowe finansowanie partii politycznych jest możliwe na poziomie regionów, o ile parlamenty regionalne tak zadecydują, zabrania się jednak korporacyjnych darowizn i ściśle ogranicza darowizny od osób fizycznych. Budżety partii zasilają ponadto tylko składki członkowskie. 
Ustawa z 1989 r. ustala również limity wydatków kampanii wyborczych, zarówno partii politycznych jak i kandydatów indywidualnych: 1mln euro dla każdej partii, pułapy dla kandydatów indywidualnych uzależnione są od ich pozycji na liście, lub populacji okręgu wyborczego (w zależności od rodzaju wyborów). Darowizny od osób fizycznych mogą wynosić max. 500 euro rocznie na rzecz jednej określonej partii i ogółem 2.000 euro - na rzecz różnych patii politycznych w skali roku. Partie polityczne i kandydaci muszą składać oświadczenia o wszystkich wydatkach poniesionych na cele kampanii wyborczej w trakcie oficjalnego okresu trwania kampanii, który rozpoczyna się na trzy miesiące przed dniem wyborów.
 

Mimo jasnego prawa, obecność plakatów wyborczych ciągle wzbudza kontrowersje, podobnie jak ich wielkość oraz lokalizacja. W wielu gminach, walka wyborcza rozgrywa się właśnie o plakaty, tym bardziej, że część z nich w tym roku odmówiła instalacji oficjalnych tablic na plakaty wyborcze (Namur, Braine l'Alleud, Antwerpia). Ich decyzje jednak zaskarżono, w efekcie, czego Rada Państwa uznała takie działanie za niedemokratyczne. Tablice wróciły, teraz ich lokalizacja jest częścią walki wyborczej. 

Prawdziwa kampania odbywa się na cyklicznych spotkaniach wyborczych, podczas debat telewizyjnych i w Internecie, w szczególności na stronach internetowych partii politycznych czy blogach.

Wybory w Belgii są obowiązkowe. Mówi o tym Artykuł 62 Konstytucji. Za ich zlekceważenie płaci się kary od 25 do 50 € a nawet 125 €  - gdy delikwent po raz kolejny odpuszcza sobie obowiązek wyborczy. Jeżeli wyborca nie pojawi się 4 razy w ciągu 15 lat to zostaje usunięty z listy uprawnionych do głosowania na 10 lat. Ponadto, w tym czasie nie będzie miał prawa do awansu, jeśli jest pracownikiem instytucji publicznej.
Ponad 90% Belgów chodzi na wybory.

W brukselskiej dzielnicy, w której mieszkam - Ixelles - walka przed zbliżającymi się wyborami osiągnęła punkt kulminacyjny. Zaczęło się od lokatorki, której wypowiedziano umowę najmu, po tym jak właścicielowi kamienicy, w której mieszkała, nie spodobało się, iż  wywiesiła na balkonie baner jednego z kandydatów. Konflikt rozszerzył się o walkę “na witryny małych sklepów”, gdzie sprzedawcy zmuszani są przez niektórych kandydatów, do usuwania plakatów ich konkurentów...

Ponieważ wszyscy obywatele UE w krajach, które zamieszkują, a których nie są obywatelami mają bierne i czynne prawo wyborcze na szczeblu lokalnym i do Parlamentu Europejskiego, wśród tegorocznych kandydatów w wyborach lokalnych do belgijskich rad gmin są także nasi rodacy*, same panie:

1. Magdalena Sikorowska, Saint-Gilles (Lista Burmistrza)
2. Danuta Żędzian, Saint-Gilles ( Ruch Reformatorski)
3. Beata Kocon, Ixelles (Partia Społeczno-Chrześcijańska)
4. Ewa Chrypankowska, Ganshoren (Lista Burmistrza )
5. Dorota Dobrzyńska, Bruxelles ( Ruch Reformatorski)
6. Renata Bednarz, Saint-Gilles (Ruch Reformatorski)
7. Jolanta Bogdańska Ixelles (Lista Burmistrza)

Trzymam kciuki za polskie radne w Belgii.

Z pozdrowieniami z Brukseli
Lidia Geringer de Oedenberg


*http://www.emstacja.eu/pl/polonijne/108-ogolne/565-polskie-kandydatki-i-kandydaci-na-belgijskich-listach-wyborczych