27 lutego 2013

Piraci... promują kulturę

Walka posiadaczy praw autorskich – głównie wielkich korporacji, z piratami - trwa w najlepsze, a tymczasem okazuje się, że piraci właściwie przyczyniają się do ich dobrobytu. Na zlecenie Ministerstwa Kultury powstał raport „Tajni kulturalni”. Na postawie przeprowadzonych badań opisano w nim działalność polskich piratów internetowych – począwszy od tłumaczy napisów do filmów, poprzez właścicieli pirackich serwerów z grami, a na użytkownikach pirackich serwisów "udostępniania” kończąc. Co zaskakujące, została też dostrzeżona - rola piratów w krzewieniu kultury.

Autorzy raportu: kulturoznawcy, medioznawcy i socjolodzy - oczywiście nie pochwalają wprost piractwa, ale zwracają uwagę na wiele aspektów, które często są pomijane w dyskusji na temat praw autorskich. Otóż, ich zdaniem - piratów można uznać za swego rodzaju parainstytucje kulturalne, dzięki którym biedniejsza część społeczeństwa ma dostęp do dóbr szeroko pojętej kultury i sztuki. Piraci spełniają ponadto rolę krytyków czy też arbitrów sztuki – gdyż to oni poprzez selekcję udostępnianych dzieł wybierają to, co ich zdaniem jest godne uwagi.
Jeden z autorów raportu Marek Krajewski z Uniwersytetu Adama Mickiewicza idzie w swoim wywodzie jeszcze dalej, porównując piratów do średniowiecznych kopistów i skrybów:

„Mechaniczna reprodukcja uczyniła niewątpliwie kulturę dużo bardziej demokratyczną i egalitarną, sprawiła też, iż jest ona zróżnicowana, dokładniej przylega do ludzkiej różnorodności i różnorodność tę wzmacnia. (…) Kopista nie tylko powiela, uprzystępnia, obramowuje, kontekstualizuje, ale też zaświadcza swoją, najczęściej bezinteresowną, ciężką pracą, iż to, co robi, jest wartościowe.”

Według „Tajnych kulturalnych” - dzięki piratom wzrasta zainteresowanie kinem niszowym, dyskusje o ambitnych produkcjach przyciagają kolejnych odbiorców.

Ponadto, co najciekawsze - naukowcy twierdzą, że walka wielkich wytwórni z piratami nie ma najmniejszego sensu, gdyż ich zdaniem, koncerny powinny być piratom dozgonnie wdzięczne za fundowanie im darmowej promocji ich produktów...

Podobnego zdania jest wielu eurodeputowanych, szykujących małymi kroczkami wielką rewolucję w kwestii copyrights on-line.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Polecam cały raport:
http://www.ngoteka.pl/bitstream/handle/item/146/Tajni_Kulturalni_Raport.pdf?sequence=1

Więcej na temat:
http://gadzetomania.pl/2013/02/08/piraci-zlodzieje-czy-bohaterowie-bez-ktorych-nie-byloby-w-polsce-niczego

21 lutego 2013

Polscy kierowcy są niebezpieczni? Nie wiesz nic o belgijskich...

Od 9 lat mieszkam w Belgii i choć jest to kraj nieduży, to tutejsi kierowcy należą do największych ryzykantów w całej Wspólnocie.

Wg badań organizacji The Social Attitudes to Road Traffic Risk in Europe (SARTRE), które przeprowadzono w 2010 r. w 19 krajach Europy - w Belgii jest największy odsetek kierowców (17, 5%), którzy twierdzą, że mogą prowadzić po pijanemu... jeśli będą szczególnie uważni i ostrożni. Jeden apéritif (np. campari) plus kieliszek wina do obiadu i mały digestif (koniak) do kawy to właściwie norma. Piwo, którego kilkaset rodzajów jest dostępnych w Belgii – to właściwie nie alkohol.  Co prawda 77% belgijskich kierowców rozumie, że nie powinni po alkoholu siadać za kółkiem, jednak 26% przyznaje, że co najmniej raz w miesiącu jednak im się to zdarza...

Jak na tle Belgów wypadają Polacy, nacja w powszechnym postrzeganiu dość “wrażliwa", jeśli chodzi o picie? Badania SARTRE wykazują, że w Polsce aż 98% kierowców twierdzi, że nigdy nie przekroczyło dopuszczalnego limitu alkoholu we krwi podczas prowadzenia pojazdów. Co więcej, Polska ma najwyższy wynik - 92%, jeśli chodzi o kierowców, którzy zdecydowanie sprzeciwiają się jeżdżeniu po pijaku i jedynie 5,4% Polaków uważa, że może prowadzić auto pod wpływem alkoholu.
Belgowie złą reputację swoich kierowców tłumaczą względami historyczno-nawykowymi. Otóż wielu z nich nauczyło się prowadzić pojazdy samemu... Przez lata wystarczyło kupić czy dostać pojazd by móc go prowadzić i bez żadnego formalnego, teoretycznego czy praktycznego przygotowania - po prostu włączyć się do ruchu. Dotyczyło to nie tylko kierowców “rodzinnych” samochodów, ale nawet autobusów czy ciężarówek...

Dopiero w latach 60-tych XX.w, władze belgijskie wprowadziły pisemny test na prawo jazdy, a praktyczną jazdę samochodem dołączono do egzaminów dużo później.

Jak ta tradycja ukształtowała “kulturę” jazdy Belgów - uwidaczniają inne badania przeprowadzone w 2011 r. przez Belgijski Instytut Bezpieczeństwa na Drogach (IBSR), wg którego:
- tylko jeden na dziesięciu belgijskich kierowców respektuje ograniczenia prędkości;
- 93% kierowców notorycznie łamie nakaz 30 km/h w strefach w pobliżu szkół;
- 40% przyznaje się do jeżdżenia powyżej maksymalnej dozwolonej prędkości 120 km/h na autostradach.
Dodatkowo, na skrzyżowaniach patrzą tylko i wyłącznie w prawo – wierząc regule “priorité de droite”, co sprawia, że w ogóle nie zauważają pojazdów jadących z innych kierunków.

Cóż, mimo “luzu” belgijskich kierowców – ich kraj plasuje się dopiero na 20. miejscu w UE, jeśli chodzi o wypadkowość na drogach. Polacy niestety przodują razem z Niemcami i Francuzami. Widać Belgowie zdecydowanie bardziej “uważają”...

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej:
http://ibsr.be/fr/presse/etudes-et-statistiques/th%C3%A8mes-principaux/vitesse
http://ibsr.be/frontend/files/userfiles/files/Sartre-4-report.pdf

Polska bez konkurencji w innowacyjności...

Nie oznacza to bynajmniej, że jesteśmy od wszystkich lepsi. Wręcz przeciwnie – wg najnowszego raportu EU Industrial R&D Investment Scoreboard na liście 1500 firm z całego świata, które przeznaczają najwięcej środków na innowacyjność nie ma ani jednej z Polski. Co smuci najbardziej, to fakt, że jeszcze dwa lata temu w tym samym rankingu było aż 7 polskich przedsiębiorstw.


Inne statystyki też pokazują niepocieszające dane. Wg analiz Eurostatu dotyczących aktywności w dziedzinie innowacyjności w latach 2008 - 2010 Polska znajduje się na końcu eurolisty, gorsza od nas jest tylko Bułgaria...
 
Gdzie tkwi problem? Czy brakuje nam przebojowych wynalazców? Czy też nie stać nas na ochronę patentową i sprzedajemy swoją “myśl techniczną” innym, którzy brylują w rankingach?
W tym kontekście odrzucenie jednolitego patentu przez Polskę zatrzaśnie nas na dobre w innowacyjnym niebycie.

O patentowych perturbacjach pisałam już wcześniej http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer/2012/12/ponad_30_lat_negocjacji__czyli_jak_w_bolach_rodzil_sie_europatent_/1

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

Więcej :
http://forsal.pl/artykuly/678124,innowacje_w_polsce_nasze_firmy_wypadly_z_rankingow_gorzej_juz_nie_bedzie.html 

12 lutego 2013

Budżet (nie)zgody unijnej

Po wielogodzinnych negocjacjach i wcześniejszych "ustawkach" kuluarowo-gabinetowych oznajmiono  zwycięstwo... wszystkich.

Pierwotny projekt siedmiolatki przedstawiony przez Komisję Europejską opiewał na ponad 1000 mld euro. Budżet zredukowano jak chciał Premier Cameron do 908 mld euro (w płatnościach) i ocalono jak pragnął Prezydent Hollande do wysokości 960 mld (w zobowiązaniach). Co to oznacza? Kraje członkowskie liczą na to, że 52 mld euro z "zobowiązań" nigdy nie zostaną wydane. To bardzo ryzykowne założenie, gdyż w praktyce dopuszcza - 52 mld euro deficytu, którego z definicji nie powinno być w budżecie unijnym.

Ponadto przez miesiące mydlono nam oczy "tylko" zamrożeniem budżetu, a w konsekwencji po raz pierwszy zamiast kilkuprocentowego wzrostu - zredukowano jego wysokość o ponad 3 %.
Polsce przypadło 72,9 mld euro w polityce spójności na następne 7 lat. Dużo? Zważywszy, że w obecnym budżecie mieliśmy niecałe 68 mld euro, wynik negocjacji wydaje się dla nas korzystny, o ile oczywiście starczy dla Polski pieniędzy w mocno dziurawym budżecie. Jest jeszcze jedno "ale". Jeśli porównujemy "stare" i "nowe" warto wspomnieć ile wyniosą nasze realne "zyski netto", czyli kwoty jakie pozostaną po odliczeniu polskiej składki do unijnego budżetu, a ta od naszego wejścia do UE znacznie wzrosła...

Jej wysokość zależy w każdym kraju członkowskim od Dochodu Narodowego Brutto, VAT- u oraz pobranych ceł. Wraz z dochodami rośnie składka. Ciesząc się wzrostem gospodarczym należy też uwzględniać swoisty unijny "podatek" od przyrostów. W przypadku Polski w nowej perspektywie finansowej (opierając się na prognozach rządowych) nasza składka może wzrosnąć nawet o 90% w stosunku do "starej". W efekcie oznacza to wynik "zysków netto" mniejszy o 10-12 mld euro niż w latach 2007-2013. To dalej nie jest mało, ale mówiąc o sukcesie i podając konkretne liczby warto być bardziej precyzyjnym...*

Teraz ruch jest po stronie Parlamentu Europejskiego, który może przyjąć lub odrzucić propozycję Rady. Szefowie największych grup politycznych w naszej Izbie mocno zastanawiają się nad zawetowaniem "cudownego" kompromisu. Co to oznacza w praktyce? Kolejne negocjacje i najprawdopodobniej w następnym roku przejście na tzw. prowizorium budżetowe, które nie jest wygodne, ale możliwe. A bazując na wyższym o 3% pułapie z obecnego budżetu - może być korzystne dla wszystkich.   W najbliższych tygodniach wyklaruje się nasze stanowisko. Głosowanie może mieć miejsce najwcześniej 12-13 marca br. Bez względu na naszą decyzję, wiadomo jednak, że budżet na pewno nie będzie niższy, niż zaproponowany obecnie.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

*Polecam ciekawą analizę :
http://www.money-go-round.eu/Country.aspx?id=PL&year=2004&method=pc
http://www.mpolska24.pl/blogi/post/420/rzad-zakiwal-sie-mniej-srodkow-z-brukseli-dla-polski?fb_comment_id=fbc_573830032644602_6449594_574304782597127#f3e056b088

7 lutego 2013

Posłowie coraz bliżej zawetowania budżetu 2014-2020

Wczoraj (6/02/2013) na sesji plenarnej w Strasburgu posłowie ostrzegali szefów państw członkowskich, by nie wykorzystywali sytuacji politycznej we własnych krajach i obecnego kryzysu gospodarczego jako pretekstu do narzucenia drastycznych wyrzeczeń całej UE.

Debata z przewodniczącym Komisji José Manuelem Barroso i reprezentującą Irlandzką Prezydencję minister ds. europejskich Lucindą Creighton była jasnym stanowiskiem Parlamentu przed szczytem budżetowym, odbywającym się właśnie (7-8 lutego) w Brukseli.

Chcemy, by wypracowano takie finansowe porozumienie, które zapewni wystarczającą ilość środków na lata 2014-2020, tak by podjęte już zobowiązania można było zrealizować. Naszym zdaniem przy obecnej propozycji Rady jest to niemożliwe, a ponieważ wieloletni budżet UE nie może być wg nowego Traktatu ustanowiony bez zgody Parlamentu Europejskiego - poważnie szykujemy się do użycia naszej nowej broni i jego zawetowania.

Cięcia, z którymi walczymy dotykają głównie innowacji, zrównoważonego rozwoju i tworzenia nowych miejsc pracy (w tym dla bezrobotnej młodzieży), czy programu Erasmus. Czy tą drogą chcemy zwalczyć kryzys?

Przewodniczący Parlamentu Martin Schulz powiedział, że nie podpisze żadnej decyzji w sprawie budżetu, która doprowadzi do deficytu. "Traktaty zobowiązują nas do równoważenia budżetu".

Dodatkowo nie podoba nam się swoista licytacja żądań przywódców państw członkowskich dotycząca różnych wyjątków, rabatów czy wykluczeń - korzystnych tylko dla konkretnego kraju. Uważamy, że Unia mogłaby się finansować z "własnych źródeł", wtedy takie licytacje nie miałyby miejsca.

Czekając na rezultat szczytu pomału szykujemy się do planu B, czyli prowizorium budżetowego po ewentualnym odrzuceniu propozycji Rady Skąpców.

O szczegółach pisałam wcześniej: http://www.tokfm.pl/blogi/lidia-geringer/2013/02/unia_skapcow_na_pokaz/1

Z pozdrowieniami ze Strasburga
Lidia Geringer de Oedenberg 

6 lutego 2013

Homoseksualiści i księża ostoją małżeństwa?

"Dzisiaj na małżeństwach zależy praktycznie tylko homoseksualistom i księżom, to oni walczą o utrzymanie tej instytucji. Inni, rozczarowani związkiem przypieczętowanym na papierze - rozwodzą się lub wolą żyć w wolnych związkach" - tak przynajmniej twierdzi mój hiszpański kolega europarlamentarzysta, zwolennik małżeństw jednopłciowych.
Nie on jeden. W Parlamencie Europejskim większość stanowią posłowie z krajów, które uregulowały już kwestie małżeństw czy związków "dla wszystkich". I to w każdej grupie politycznej! Przykładowo obok posłów wybranych z list PiS zasiadają w tej samej frakcji brytyjscy konserwatyści, których koledzy właśnie wczoraj 6. lutego br. przegłosowali legalizację małżeństw jednopłciowych w Wielkiej Brytanii.

Francuzi kończą już prace nad ustawą, dającą prawo parom jednopłciowym na adopcję dzieci i dofinansowanie zabiegów in vitro. Nowa regulacja wejdzie w życie w 2013 r., gwarantuje to jej parlamentarna większość ( o sprawie pisałam: http://2009.salon24.pl/446885,rewolucja-malzenska-we-francji).

Francja będzie zatem 10 krajem Unii, który zalegalizuje małżeństwa homoseksualne.

Na 27 państw Unii Europejskiej 14 wprowadziło już jakąś formę legalizacji związków homoseksualnych. W pięciu, takie pary mogą zawierać małżeństwa i adoptować dzieci, w dziewięciu mają prawo do związków partnerskich (we Francji i w Luksemburgu dotyczy to także par heteroseksualnych).

Małżeństwa jednopłciowe mogą być zawierane w: Holandii (od 2001), Belgii (od 2003), Hiszpanii (od 2005), Szwecji (od 2009) i Portugalii (od 2010).

Związki partnerskie funkcjonują: w Danii (od 1989), Francji (od 1999), Niemczech (od 2001), Finlandii (od 2002), Luksemburgu (od 2004), Wielkiej Brytanii (od 2005), Czechach (od 2006), Słowenii (od 2006) i Węgrzech (od 2009).

Polska nie może nie zauważać problemów dotykających własnych obywateli. Musi rozwiązać kwestię partnerstw czy małżeństw jednopłciowych prędzej czy później.

Z pozdrowieniami ze Strasburga
Lidia Geringer de Oedenberg

5 lutego 2013

Znieść roaming w UE, czy to możliwe?

Teraz tak. Od niedawna europejska legislacja jest w rękach obywateli...
Nowe narzędzie umożliwiające kształtowanie prawa unijnego jest już dostępne dla każdego obywatela Unii Europejskiej. Ty też możesz zmieniać prawo, by lepiej pasowało do otaczającej nas rzeczywistości.

Przepisy wykonawcze do ustanowionej Traktatem Lizbońskim – Europejskiej Inicjatywy Obywatelskiej (EIO)* - weszły w życie 1 kwietnia 2012 r. Jak po dziesięciu miesiącach istnienia nowego prawa obywatele wykorzystują możliwość wpływania na legislację europejską?

Procedurę rozpoczęto w 22 przypadkach, 12 z nich już zarejestrowano.To propozycje regulacji dotyczących m.in dostępu do świeżej wody, powszechnej wymiany młodzieżowej i opłat za roaming. Z inicjatywy skorzystały głównie organizacje pozarządowe, a nie jak się obawiano - lobbyści czy korporacje.

Pierwsza EIO wpłynęła 9 maja ub. roku, w Dzień Europy. Złożył ją Luca Copetti - przedstawiciel grupy inicjatywnej związanej z ulepszaniem i wzmacnianiem europejskich programów wymian studenckich i młodzieżowych – jak Erasmus czy Wolontariat Europejski. Poznawanie różnych kultur, tradycji, zawiązywanie znajomości, przyjaźni - prowadzi do tworzenia coraz bardziej zjednoczonej Europy, nie bez wpływu na naszą gospodarkę.

Kolejną inicjatywą była propozycja jednolitej taryfy komunikacyjnej, umożliwiającej podróżowanie bez dodatkowych opłat za roaming. Dlaczego obywatele mają płacić więcej za połączenia w innym kraju UE skoro usługi te są świadczone często przez te same firmy jak Orange czy T-Mobile. Jeśli pomysł uda się wprowadzić w życie - koszty rozmowy telefonicznej na terenie UE zawsze byłyby takie same.

Następna propozycja związana była z dostępem do wody i kanalizacji - który powinien być zdaniem składających wniosek -  prawem człowieka! Woda jest dobrem publicznym, a nie towarem. To zresztą pierwsza EIO, która już przeszła pomyślnie procedurę rejestracji. Państwa członkowskie byłyby zobowiązane nie tylko do zapewnienia wszystkim swoim mieszkańcom dostępu do wody i kanalizacji, ale i zarządzanie nimi nie podlegałyby zasadom rynkowym.

EIO pozwala obywatelom UE proponować nowe regulacje na poziomie europejskim tylko w dziedzinach, w których kompetencje ma Komisja Europejska (jedyna instytucja z prawem inicjatywy ustawodawczej w UE). Nie można za jej pomocą np. zmieniać Traktatów.
Jak działa EIO?Z wnioskiem może wystąpić komitet obywatelski, w składzie którego powinno znaleźć się siedmiu obywateli, z co najmniej siedmiu różnych krajów członkowskich. Komitet musi zarejestrować swoją propozycję na stronie www.eu.europa.eu
Komisja Europejska (KE) ma dwa miesiące by ocenić, czy pomysł spełnia obowiązujące wymagania. Po potwierdzeniu dopuszczalności  - komitet musi zebrać minimum 1 milion głosów poparcia w czasie nie dłuższym niż rok. Trudne? Nie za pośrednictwem Internetu. KE udostępnia odpowiednie oprogramowanie umożliwiające elektroniczne zbieranie podpisów.
Wniosek z podpisami KE musi w ciągu trzech miesięcy przeanalizować i rozpocząć badania zjawiska czy problemu oraz przedstawić projekt adekwatnego aktu prawnego. Decyzja jest przedstawiana publicznie. Projekt nowej regulacji trafia następnie pod obrady Rady i Parlamentu Europejskiego. Po zatwierdzeniu staje się obowiązującym prawem w UE.
Chcesz dołączyć do sygnatariuszy? Odszukaj organizatorów w sieci lub sam zaproponuj nowe prawo...

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego 
Lidia Geringer de Oedenberg

*Przewodnik po inicjatywie: http://ec.europa.eu/citizens-initiative/public/guide  

3 lutego 2013

Unia skąpców na pokaz

Pod koniec tygodnia poznamy kolejny ruch w unijnej rozgrywce budżetowej.
Na brukselskim szczycie przewidzianym na 7-8 lutego karty odkryją najwięksi gracze z klubu „płatników netto”, którzy nieformalnie układali się ze sobą przez ponad dwa miesiące, jakie upłynęły od listopadowej, pierwszej przymiarki budżetowej na lata do 2014-2020 (o sprawie pisałam http://lgeringer.natemat.pl/43939,batalia-o-siedmiolatke-budzetowa-czyli-jak-ustawic-zwrotnice-rozwoju-ue).

Wydaje się, że tym razem rozmowy będą łatwiejsze.

Po pierwsze, udało się rozwiązać bieżące problemy związane z deficytem budżetu w 2012 r. Co ciekawe, zasadą unijnego budżetu jest brak jakiegokolwiek deficytu...Skąd zatem się wziął, skoro do spłaty zobowiązań w ub. roku brakowało 9 mld euro! Kłopoty zaczęły się już w 2011 r. kiedy Rada i Parlament nie dostrzegły, iż przegłosowały niewystarczające środki do wcześniej zaakceptowanych planów. Aby sytuacji zaradzić  – zastosowano „ucieczkę do przodu” - sięgnięto po pieniądze z następnego budżetu na 2012 r. Nic zatem dziwnego, że w ostatnim kwartale ub.roku kasa świeciła pustkami i zabrakło funduszy np. na program Erasmus. Rozdźwięk budżetowy wziął się z nagłych decyzji Rady, która potrafiła “od tak” zmienić kwoty zaproponowane we wstępnym projekcie budżetu, zastępując je nieco „pod publiczkę” - znacznie mniejszymi. Ponieważ za liczbami stały konkretne programy : dla studentów, naukowców, miast, regionów, przedsiębiorstw itp. - zrobił się deficyt. “Dziurę“ udało się załatać częściowo już w 2012 r. - 6 mld dodatkowych środków, kolejne 3 mld wpłyną w 2013 r.

Po drugie, zeszło już trochę pary z nabuzowanych krajowymi kłopotami polityków. Swój historyczny speech o reformie i odchudzaniu Unii (w kontekście brytyjskiego referendum) wygłosił nie doczekawszy do lutowego szczytu – premier David Cameron. Kanclerz Angela Merkel uspokoiła sytuację podkreślając, że Unia potrzebuje stabilności i dalszej integracji, a tego nieprzemyślanymi oszczędnościami raczej się nie osiągnie. Także prezydent Francois Hollande zorientował się już, że tylko „pod pachę” z  Niemcami, Francja może rozdawać unijne karty. Ponadto wszyscy byli wcześniej świadomi, że w tej grze - kompromisu nie osiąga się w pierwszej rozgrywce. 

Komisarz d/s budżetu Janusz Lewandowski jest przez zbliżającym się szczytem - dobrej myśli i przewiduje, że nowa “siedmiolatka” zmierza już do finału. Tu,  niestety nie podzielam jego optymizmu. Zarówno Rada jak i Komisja Europejska chyba zapomniały w tych negocjacjach o nowych prerogatywach Europarlamentu. Umknęło ich uwadze, że po raz pierwszy negocjacje wieloletniego budżetu prowadzone są według zupełnie innych reguł narzuconych Traktatem Lizbońskim, zgodnie z którymi Parlament powinien być stroną w negocjacjach... A nie jest. Jak dotąd nie było żadnych formalnych konsultacji Rady z Parlamentem. Posłowie uzbrojeni w nowe narzędzia budżetowe nie zamierzają odpuścić i jeśli nasza wcześniejsza propozycja budżetu na 2014-2020 nie zostanie uwzględniona (na co się na razie nie zanosi) – najprawdopodobniej będzie z naszej strony - weto.

Trzeba pamiętać, że budżet UE to nie są pieniądze dla “Brukseli”.  94% środków trafia z powrotem do państw członkowskich, w dopłatach bezpośrednich albo w postaci zakupu ich towarów czy usług. Z każdego unijnego 1 euro wydanego w “nowych” krajach UE - “stare” kraje uzyskują  średnio 61 eurocentów dochodu z dodatkowego eksportu.W Polsce z każdego wspólnotowego euro - 89 eurocentów trafia do niemieckich firm, będących najczęstszymi wykonawcami różnych projektów w naszym kraju. Dla Niemiec globalnie oznacza to powrót do ich gospodarki nawet do 1,25 euro.Cięcia w unijnym budżecie zatem to nie są oszczędności, tylko podcinanie gałęzi rozwoju regionów.
Premier Cameron radził też by odchudzić brukselską administrację. Przypomnę, że o jej obecnym kształcie zdecydowały państwa członkowskie, a nie “Bruksela”. Eurourzędnicy kosztują 6 % unijnego budżetu. Wg danych Eurostatu z 2011 r. w strukturach unijnych pracowało łącznie 55 tys. urzędników. Czy to dużo? Jak jest gdzie indziej?

Przykładowo:
Łotwa z populacją 2.200.000 obywateli ma 184 tys. urzędników.

W Birmingham liczącym 1 036 900 mieszkańców jest 60 tys. urzędników.

W Paryżu z 2 257 981 mieszkańcami jest ich 50. tys.

W Helsinkach na 601 035 mieszkańców przypada 40. tys. urzędników.

Ilu zatem powinno być urzędników na 500 mln euroobywateli?

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg