30 kwietnia 2014

1 maja do lamusa?

Wyobraźmy sobie, że 1 maja przestaje być dniem wolnym od pracy. Ziszcza się marzenie jego oponentów i... Święto Pracy świętujemy pracując. Nici z długiego weekendu. Odwołujemy majówki, spotkania, wyjazdy rodzinne.

Właściciele pensjonatów, hoteli restauracji i inni świąteczni usługodawcy – powinni protestować, może nawet wyjść na ulice w pochodzie...

To tylko żart. 1 maja od 10 lat ma dodatkowe umocowanie do świętowania. A doprawdy mamy co świętować. Po latach starań i przygotowań zostaliśmy członkiem Unii Europejskiej. Dołączyliśmy na równych prawach do świata wzbudzającego wcześniej tylko naszą zazdrość...

Członkostwo Polski w UE – jak widzimy po dziesięciu latach - przyniosło wiele korzyści nam wszystkim. Samorządy, przedsiębiorcy i rolnicy korzystają z funduszy unijnych, polskie firmy z powodzeniem radzą sobie na wspólnym europejskim rynku, swobodnie podróżujemy po całym terytorium Unii, możemy za granicą studiować i mieszkać gdzie chcemy, legalnie podejmować pracę.

1 maja to też dobry moment by skorzystać z możliwości odwiedzenia przyjaciół w Pradze, Londynie czy Paryżu - za kilkadziesiąt złotych, tanią linią. 10 lat temu nie byłoby to takie proste.

Wróćmy jednak na moment do pierwszomajowych źródeł.
Od kiedy nikt nam nie każe chodzić w udających radość pochodach, możemy spojrzeć na tę datę z dystansem. Święto 1 maja upamiętnia krawawo stłumiony protest robotników z Chicago z 1886 r. , którzy walczyli o 8-godzinny dzień pracy. Dla nas to dziś to standard. Uważam, że warto oddać hołd tym, którzy zapłacili życiem za TEN standard.

Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy będę świętować w Nowej Rudzie. Na pochodzie.

Lidia Geringer de Oedenberg

24 kwietnia 2014

Pieniądze europosła


Będąc często „finansowo” prześwietlaną przez media dowiaduję się z różnych rankingów także co zgromadzili inni europosłowie. Sądziłam, że po 5 latach od wejścia nowego systemu płac w Europarlamencie, przynajmniej w teorii majątki deputowanych powinny przyrosnąć przez ten czas mniej więcej podobnie, tymczasem wcale tak nie jest.

Europosłowie od 2009 r. - poza nielicznymi wyjątkami (nacjami, które nie zgodziły się na ... redukcję pensji) zarabiają tyle samo. Wcześniej regułą były wypłaty z rodzimych Parlamentów na poziomie pensji posłów krajowych. Po rozszerzeniu z 2004 r. okazało się jednak, że jedni europosłowie zarabiają kilkaset euro miesięcznie, a inni 13 tys., wszyscy za to pracują w tych samych „warunkach kosztowych” w Belgii czy Francji. Stworzono zatem nowy system wynagrodzeń wypłacanych tym razem przez Parlament Europejski, z pensją na poziomie 6200 euro netto. Ci, którzy najwięcej „tracili” na tym wyrównaniu mogli przez okres przejściowy pozostać przy starym wynagrodzeniu, które dalej wypłaca im ich Parlament narodowy.

Wysokość nowej pensji wyliczono jako proporcjonalną do kosztów utrzymania w Belgii czy Francji, ilości pracy i odpowiedzialności, jaka spoczywa na europosłach. Na polskie warunki to bardzo wysoka pensja, na belgijskie zaledwie średnia. Większość eurourzędników zarabia znacznie więcej.


Majątki europosłów robią największe wrażenie tam, gdzie wcześniej pensje z krajowych Parlamentów były najniższe. W starych krajach członkowskich nikogo to nie obchodzi. 


Media omawiające nasze zarobki i dobytek korzystają z jak najbardziej wiarygodnych danych, z jawnych, dostępnych dla obywateli złożonych przez nas oświadczeń majątkowych. 



Wśród analizowanych poza ciągle tą samą „czołówką” są także i "skromni" - bez wyróżniających się majątków, okupujący miejsca na końcu listy prześwietlanych europosłów. Znając dość dobrze sprawę od środka - zastanawiam się co robią ze swymi zarobkami, skoro nie inwestują i nie oszczędzają...


Po opłaceniu kosztów utrzymania, bez zakupów o wartości powyżej 10 tys. zł (bo te należy wykazać) - co robią ze swoimi przychodami? Kasyno? Darowizny? Amnezja?



Do polityki przyszłam po latach pracy na różnych menadżerskich i dyrektorskich stanowiskach, mam swój wcześniejszy dorobek zawodowy i materialny.

Traktuję moją pracę poważnie. W Parlamencie – mam 100% frekwencję, pracuję w trzech komisjach, przygotowuję sprawozdania legislacyjne i opinie, w weekendy w Polsce regularnie spotykam się z mieszkańcami z regionu Dolnego Śląska i Opolszczyzny, biorę udział w debatach i konferencjach. 



Zwykle pracuję do północy, rozpoczynając dzień o 6.00 rano. To ekwiwalent dwóch pełnych etatów, po 16 godzin na dobę, także w weekendy.

O mojej pracy, funkcjonowaniu PE i jego kulisach - piszę regularnie na blogu. Teraz postanowiłam zebrać najciekawsze felietony i wydać je w formie e-booka, który na dniach nieodpłatnie będzie można pobrać z mojej strony www.lgeringer.pl

Zapraszam do lektury mojej publikacji „Kulisy Europerlamentu”, w której będzie znacznie więcej o pieniądzach....


Lidia Geringer de Oedenberg

17 kwietnia 2014

"Euronocka dla dorosłych"

Krezus i Kryzys. Różnią się tylko dwiema literkami, które temu pierwszemu "połamały się" przy spektakularnym upadku...
Zapraszam na "Euronockę dla dorosłych", w której wyjaśniam jak do tego doszło.








Bajka o "Krezusie i pękniętym balonie" z mojego wyborczego spotu w 2009 r. dzisiaj jest tak samo aktualna jak przed pięciu laty, z tą różnicą jednak, że kryzys w 2014 r. wybudził jeszcze "brunatne demony" mogące przesądzić o przetrwaniu Unii.
Nadchodzące wybory to nie tylko wskazanie naszych reprezentantów w Europarlamencie, to wybór przyszłości dla Europy.
Dobrze byłoby, aby o tym zdecydowała większość obywateli, a nie jak to miało miejsce w 2009 r. - tylko 23 % zmotywowanych Polaków.
Dorośli, poczujcie się naprawdę dorośli do tej decyzji, by potem nie żałować, że inni zdecydowali za Was.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg

10 kwietnia 2014

Emigracja to czy ... mobilność?


Cofnijmy się do maja 2011 r., kiedy to dwa ostatnie kraje "starej piętnastki" - Austria i Niemcy - mocno przestraszone, otwierały swoje rynki pracy dla długo wstrzymywanych pracowników z "nowych" państw członkowskich. Nasi sąsiedzi wykorzystali maksymalny 7-letni okres “ochronny” broniąc się przed spodziewanym zalewem taniej siły roboczej znad Wisły i ... do teraz tego żałują.

Jak podaje brytyjski National Institute of Economic and Social Research, dzięki natychmiastowemu otwarciu rynku pracy dla "nowych" - PKB Wielkiej Brytanii zyskał w latach 2004-09 ok. 5 mld funtów. PKB Niemiec w tym samym okresie mógłby być wyższy od 0,1% do 0,5%, gdyby Berlin poszedł śladem Londynu.

W zgodnej opinii ekspertów, wzrosłaby efektywność np. w sektorze rolnym, gdzie niemieccy pracownicy niechętnie podejmują pracę lub są mniej wydajni od ... Polaków. Rynek niemiecki w tym czasie “stracił” również naszych informatyków oraz inżynierów, którzy wcześniej na dobre zakotwiczyli się w np. Wielkiej Brytanii, czy Irlandii lub zostali w kraju, w firmach z przyzwoitym wynagrodzeniem, zniechęcającym do wyjazdu na zachód.

"Wątpliwości, ufundowane na strachu przed negatywnymi konsekwencjami dla niemieckiego rynku pracy, okazały się ogromnym błędem" - zdaniem Klausa Zimmermanna, kierownika Institute for the Study of Labor. No, cóż Niemiec także może być mądry po szkodzie...

Wielka Brytania, Irlandia i Szwecja otworzyły się dla pracowników z nowej części Unii już w 2004 r., po nich - w następnych latach kolejne państwa sukcesywnie znosiły blokady swoich rynków pracy. Jaki to dało rezultat?

Po siedmiu latach od największego rozszerzenia w 2004 r. - miejsce zamieszkania w UE zmieniło w sumie ok. 2,3 mln obywateli z nowych państw członkowskich. Dużo? Nie specjalnie w porównaniu z 19 mln mieszkańców spoza Wspólnoty, przybyłych do UE w tym samym czasie.

Najwięcej wyjazdów zarobkowych odnotowano z Polski i Litwy, najmniej z Węgier i Czech.

Na otwarciu rynków zyskali na pewno "nowi", mając dzięki temu większy wybór miejsc pracy, mniej formalności do jej załatwienia, perspektywę wyższych płac, lepszych warunków życia i zamieszkania niż w rodzimym kraju, co więcej - wchodząc na rynek pracy w innym kraju UE - z prawem do korzystania z mieszkań komunalnych, do korzyści podatkowych, świadczeń socjalnych, opieki zdrowotnej i emerytur, bez względu na to, z którego państwa członkowskiego pochodzą.
Szacuje się, że po włączeniu Polski do UE z tej szansy skorzystało ok. 2 mln Polaków. Migracja pracowników była spowodowana nie tylko otwarciem Polski na Europę, ale również ciągle pogarszającymi się warunkami płacowymi w Polsce w porównaniu z krajami Europy Zachodniej.
Na stałe poza Polską przebywa obecnie ok. 726 tys. Polaków między 25. a 34. rokiem życia. Czy grozi nam kolejna fala emigracji w związku z otwarciem rynku pracy w Szwajcarii oraz podniesieniem płacy minimalnej w Niemczech?

W 2013 r. stopa bezrobocia wśród młodych w naszym kraju wyniosła 27%. Wegetowanie na garnuszku rodziców to realia dla wielu młodych Polaków, a "umowa śmieciowa" to często jedyna forma ich zatrudnienia. Nic dziwnego, że brak perspektyw powoduje, że młodzi decydują się na opuszczenie Polski.

Skoro nie ma pracy w kraju, dobrze, że przynajmniej jest we Wspólnocie. Mobilność jest jednym ze sposobów na walkę z bezrobociem wśród młodzieży w UE. Europejski Portal Mobilności Zawodowej EURES, w dobie szalejącego bezrobocia - oferuje ponad 1,4 miliona wolnych miejsc pracy u prawie 31 000 pracodawców! Ale praca ta czeka w miejscach, gdzie nie ma osób nią zainteresowanych. Wyjściem zatem jest “mobilność”, ale aby ją usprawnić potrzebne są odpowiednie szkolenia oraz powszechna nauka języków obcych.

Unia Europejska ma plany, w jaki sposób radzić sobie w skali wspólnotowego rynku z bezrobociem. Nie dostrzegam jednak projektów naszego rządu, jak zatrzymać wykształconą kadrę w kraju i zachęcić europracowników bardziej do imigrowania niż do emigrowania z Polski.

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg


2 kwietnia 2014

Marihuana w UE

Ponieważ nie ma wspólnej polityki antynarkotykowej w UE, legalna używka kupiona w jednym kraju, przewieziona do innego - robi z nabywcy kryminalistę. Czas to zmienić. Pilnie potrzebna jest harmonizacja prawa w tym względzie, zapewniająca europejskim obywatelom równe traktowanie bez względu na to, dokąd we Wspólnocie zawędrują.

Jak wygląda podejście do miękkich narkotyków w krajach UE?

Przykładowo w Portugalii, Holandii i Czechach - okazjonalnych jak i uzależnionych użytkowników nie traktuje się jak przestępców. Walkę z nałogiem prowadzi się poprzez edukację społeczną począwszy od najmłodszych lat. Narkomanów się leczy a nie wsadza do więzienia. Dozwolona jest określona ilość marihuany na własny użytek.

W Polsce, Słowacji oraz na Węgrzech obowiązuje najbardziej restrykcyjne prawo w całej Europie. Młodzi ludzie przyłapani na posiadaniu nawet niewielkiej ilości marihuany trafiają do więzienia, gdzie „resocjalizacja” odbiera im możliwość jakiegokolwiek normalnego życia po wyroku. (O sprawie pisałam wielokrotnie np. http://lgeringer.natemat.pl/76191,kto-zarabia-na-marihuanie).

Europejskie Centrum Monitorowania Narkotyków i Narkomanii (ECMNN) od 2006 r. prowadzi badania w całej UE. Ich rezultaty ewidentnie pokazują, że bardziej liberalne prawo nie powoduje nasilenia narkomanii, wręcz przeciwnie - umożliwia kontrolę rynku, jakości produktów, ograniczając dostęp do dozwolonych używek tylko osobom pełnoletnim (http://europa.eu/legislation_summaries/justice_freedom_security/combating_drugs/c11518_pl.htm).

Jak pokazuje historia i praktyka – jakakolwiek prohibicja nie rozwiązuje problemu, pogłębia jedynie czarny rynek i wzmacnia organizacje przestępcze.

Dane ECMNN mówią o 78 milionach użytkowników „trawki” na Starym Kontynencie. Odebranie z rąk mafii tak ogromnego rynku i objęcie go kontrolą oraz - czemu nie - akcyzą, mogłoby przynieść każdego roku kilkadziesiąt miliardów euro krajowym budżetom. W erze szukania oszczędności kosztem świadczeń socjalnych, politycy powinni odłożyć na bok ideologiczne dysputy i schylić się po leżącą na ulicy kasę. Podobnie jak zrobili już to Amerykanie, gdzie w stanach Waszyngton i Kolorado marihuana jest całkowicie legalna, a w wielu innych posiadanie małych jej ilości nie jest karane.

Marihuanę w kilkunastu stanach w USA i tyluż krajach europejskich wykorzystuje się także do celów terapeutycznych. Jej dobroczynne działanie w przypadku schorzeń i chorób przewlekłych jak np. padaczka, stwardnienie rozsiane (SM) czy choroba Alzheimera - potwierdzają lekarze na całym świecie.

Lek Sativex (produkowany przez brytyjski koncern farmaceutyczny) zawierający marihuanę - łagodzi ból i redukuje skurcze mięśni - jest szczególnie przez lekarzy zalecany dla osób z SM. Lek ten jest w Polsce także dopuszczony do użytku (na podstawie recepty RPW), ale nie jest refundowany jak np. w Niemczech - co powoduje, że dawka miesięczna dla pacjenta w polskiej aptece kosztuje prawie 2500 złotych, zaś za naszą zachodnią granicą ok.10 euro.

W moim przekonaniu - równe traktowanie wszystkich europacjentów i zapewnienie im jednakowego dostępu do substancji mogących przynosić pozytywne rezultaty w ich leczeniu - jest koniecznością.

Mam wrażenie, że spory o miękkie narkotyki mają odwracać uwagę od największego problemu w Europie, jakim jest alkohol. Według danych udostępnionych na portalu TOK FM - w Polsce 10 tys. zgonów rocznie powoduje przedawkowanie alkoholu, a nikt nie umiera z powodu marihuany, co potwierdzają też oficjalne badania naukowe.

W tabeli średnich wartości dla potencjału uzależnienia w odniesieniu do 20 wybranych substancji psychoaktywnych na pierwszym miejscu jest heroina, na drugim kokaina, na trzecim nikotyna, konopi nie ma nawet w pierwszej dziesiątce.

Problemu narkomanii nie rozwiąże się zakazami. Potrzeba mądrych działań, szczególnie, że otwartość unijnych granic pokazuje, iż nasza przestrzeń życia już nie może być regulowana tylko prawem krajowym. Ujednolicanie lub przynajmniej znaczące zbliżanie polityki narkotykowej krajów Unii jest dziś po prostu niezbędne.

Gdy rządy jeszcze "śpią" w tym temacie, obywatele UE sami postanowili wziąć legislację w swoje ręce, wykorzystując Europejską Inicjatywę Obywatelską - nowe narzędzie tworzenia prawa ustanowione przez Traktat Lizboński (o sprawie pisałam szerzej http://lgeringer.natemat.pl/93299,najpierw-woda-potem-marihuana).

Chcesz zmienić prawo wspólnotowe? Weź się za zbieranie podpisów.

https://ec.europa.eu/citizens-initiative/REQ-ECI-2013-000023/public/index.do?lang=pl

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego,

Lidia Geringer de Oedenberg

1 kwietnia 2014

Od politycznej emerytury do wielkiej kariery


Co łączy prezydenta Francji, Węgier, Estonii i Słowenii? Premiera Belgii, Łotwy, Grecji i premier Danii? Wszyscy byli europosłami, co obala mit o Parlamencie Europejskim - jako miejscu politycznych emerytów. Wbrew temu, co się często słyszy - dla wielu eurodeputowanych nasza Izba jest poczekalnią do krajowej władzy, a nie domem spokojnej starości.
Ponad połowę składu Parlamentu Europejskiego stanowią posłowie wybrani po raz kolejny. Niektórzy nawet po raz 5 czy 6! Rekordziści zasiadają w Parlamencie od 30 lat! Przykładem może być choćby Hans-Gert Poettering, były przewodniczący PE (2009-2012), który został wybrany w pierwszych bezpośrednich wyborach do PE w 1979 r. 
Jaki był wtedy Parlament Europejski?
Jak wspominają najstarsi stażem – Parlamentowi, jako ciału doradczemu brakowało w tych czasach nie tylko władzy, ale i np. biur dla posłów. Z czasem udostępniono namiastkę miejsc pracy - wspólny pokój dla sześciu posłów, potem w jednym biurze pracowało trzech deputowanych i dopiero, gdy zbudowano budynki w Strasburgu - każdy poseł otrzymał osobną przestrzeń do własnej dyspozycji. 
Głosowania imienne niegdyś zabierały mnóstwo czasu. Nie było elektronicznych maszynek, więc oddanie i policzenie głosów “na piechotę” mogło trwać nawet do półtorej godziny. Gdy trzeba było przeprowadzić np. 5 głosowań - zajmowało to prawie cały dzień.

W czasach, gdy Parlament mógł tylko wyrażać swoje opinie, które niekoniecznie musiały być brane przez Radę (szefów państw członkowskich) pod uwagę, ale które wg procedury musiały powstać – Parlament stosował względem Rady specjalne instrumenty nacisku - posłowie zwlekali z opracowywaniem wymaganych opinii - przez co Rada nie mogła przyjąć dokumentu legislacyjnego i była zmuszona zacząć z Parlamentem negocjować, a przy okazji gdzieś ustąpić.

Metoda działała i z czasem zaczęto także uwzględniać zdanie Parlamentu, a w Traktacie z Maastricht zaproponowano nawet zapis o możliwości "w niektórych kwestiach" współdecydowania Rady wraz z Parlamentem.

Dzisiaj PE ma realny wpływ na wszystkie wspólnotowe akty legislacyjne, co zapewnił mu Traktat Lizboński, zrównując PE w swych kompetencjach legislacyjnych z Radą.

Europosłowie, by być efektywnymi - obecnie muszą być ekspertami w konkretnych dziedzinach, np. członkowie Komisji Rynku Wewnętrznego zatwierdzają techniczne normy dla rożnych produktów, Komisja Ochrony Środowiska zajmuje się normami emisji spalin czy standardami chemicznymi dla produktów dozwolonych w UE, Komisja Budżetowa bardzo skomplikowanymi procedurami balansującymi wspólnotowe zobowiązania i wydatki itp.

Kiedyś traktowano pracę w Europarlamencie, jako wygodną “emeryturę” dla zasłużonych polityków-weteranów. Dzisiaj bardzo często o miejsca w PE walczą najbardziej popularni i aktywni krajowi politycy.

Parlament znacznie się odmłodził. W ostatnich latach ogromna rzesza doskonale wykształconych młodych ludzi, z międzynarodowym doświadczeniem zasiliła ławy PE. Dla nich to nie jest spokojny koniec politycznej kariery, ale przedsionek czy wręcz trampolina do nowych europejskich stanowisk. Wiele naszych koleżanek czy kolegów zostało w ostatniej dekadzie ministrami praktycznie we wszystkich krajach (w polskim rządzie – Rafał Trzaskowski, Lena Kolarska-Bobińska), premierami (w Belgii, Danii, Słowenii, czy Łotwie) czy prezydentami (we Francji, na Węgrzech, w Estonii i Słowenii).

Zobaczymy, kto z nowego składu PE awansuje na polityczne szczyty....

Z pozdrowieniami z Parlamentu Europejskiego
Lidia Geringer de Oedenberg