Cofnijmy się do maja 2011 r.,
kiedy to dwa ostatnie kraje "starej piętnastki" - Austria
i Niemcy - mocno przestraszone, otwierały swoje rynki pracy dla
długo wstrzymywanych pracowników z "nowych" państw
członkowskich. Nasi sąsiedzi wykorzystali maksymalny 7-letni okres
“ochronny” broniąc się przed spodziewanym zalewem taniej siły
roboczej znad Wisły i ... do teraz tego żałują.
Jak podaje brytyjski National
Institute of Economic and Social Research, dzięki natychmiastowemu
otwarciu rynku pracy dla "nowych" - PKB Wielkiej Brytanii
zyskał w latach 2004-09 ok. 5 mld funtów. PKB Niemiec w tym samym
okresie mógłby być wyższy od 0,1% do 0,5%, gdyby Berlin poszedł
śladem Londynu.
W zgodnej opinii ekspertów,
wzrosłaby efektywność np. w sektorze rolnym, gdzie niemieccy
pracownicy niechętnie podejmują pracę lub są mniej wydajni od ...
Polaków. Rynek niemiecki w tym czasie “stracił” również
naszych informatyków oraz inżynierów, którzy wcześniej na dobre
zakotwiczyli się w np. Wielkiej Brytanii, czy Irlandii lub zostali w
kraju, w firmach z przyzwoitym wynagrodzeniem, zniechęcającym do
wyjazdu na zachód.
"Wątpliwości, ufundowane na
strachu przed negatywnymi konsekwencjami dla niemieckiego rynku
pracy, okazały się ogromnym błędem" - zdaniem Klausa
Zimmermanna, kierownika Institute for the Study of Labor. No, cóż
Niemiec także może być mądry po szkodzie...
Wielka Brytania, Irlandia i
Szwecja otworzyły się dla pracowników z nowej części Unii już w
2004 r., po nich - w następnych latach kolejne państwa sukcesywnie
znosiły blokady swoich rynków pracy. Jaki to dało rezultat?
Po siedmiu latach od największego
rozszerzenia w 2004 r. - miejsce zamieszkania w UE zmieniło w sumie
ok. 2,3 mln obywateli z nowych państw członkowskich. Dużo? Nie
specjalnie w porównaniu z 19 mln mieszkańców spoza Wspólnoty,
przybyłych do UE w tym samym czasie.
Najwięcej wyjazdów zarobkowych
odnotowano z Polski i Litwy, najmniej z Węgier i Czech.
Na otwarciu rynków zyskali na
pewno "nowi", mając dzięki temu większy wybór miejsc
pracy, mniej formalności do jej załatwienia, perspektywę wyższych
płac, lepszych warunków życia i zamieszkania niż w rodzimym
kraju, co więcej - wchodząc na rynek pracy w innym kraju UE - z
prawem do korzystania z mieszkań komunalnych, do korzyści
podatkowych, świadczeń socjalnych, opieki zdrowotnej i emerytur,
bez względu na to, z którego państwa członkowskiego pochodzą.
Szacuje się, że po włączeniu
Polski do UE z tej szansy skorzystało ok. 2 mln Polaków. Migracja
pracowników była spowodowana nie tylko otwarciem Polski na Europę,
ale również ciągle pogarszającymi się warunkami płacowymi w
Polsce w porównaniu z krajami Europy Zachodniej.
Na stałe poza Polską przebywa
obecnie ok. 726 tys. Polaków między 25. a 34. rokiem życia. Czy
grozi nam kolejna fala emigracji w związku z otwarciem rynku pracy w
Szwajcarii oraz podniesieniem płacy minimalnej w Niemczech?
W 2013 r. stopa bezrobocia wśród
młodych w naszym kraju wyniosła 27%. Wegetowanie na garnuszku
rodziców to realia dla wielu młodych Polaków, a "umowa
śmieciowa" to często jedyna forma ich zatrudnienia. Nic
dziwnego, że brak perspektyw powoduje, że młodzi decydują się na
opuszczenie Polski.
Skoro nie ma pracy w kraju,
dobrze, że przynajmniej jest we Wspólnocie. Mobilność jest jednym
ze sposobów na walkę z bezrobociem wśród młodzieży w UE.
Europejski Portal Mobilności Zawodowej EURES, w dobie szalejącego
bezrobocia - oferuje ponad 1,4 miliona wolnych miejsc pracy u prawie
31 000 pracodawców! Ale praca ta czeka w miejscach, gdzie nie ma
osób nią zainteresowanych. Wyjściem zatem jest “mobilność”,
ale aby ją usprawnić potrzebne są odpowiednie szkolenia oraz
powszechna nauka języków obcych.
Unia Europejska ma plany, w jaki
sposób radzić sobie w skali wspólnotowego rynku z bezrobociem. Nie
dostrzegam jednak projektów naszego rządu, jak zatrzymać
wykształconą kadrę w kraju i zachęcić europracowników bardziej
do imigrowania niż do emigrowania z Polski.
Z pozdrowieniami z Parlamentu
Europejskiego,
Lidia Geringer de Oedenberg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz